wtorek, 16 sierpnia 2011

Dzień 61

"Bo widzisz, im synowa mądżejsza i bardziej niezależna tym gorzej dla syna, jeszcze bedzie mu w głowie przewracać, a poco. Tradycja jest tradycja, żyjemy w zgodzie z ludzką naturą już od wieków, nie ma co przewracać swiata do góry nogami, nie ma co za bardzo wariować". Tak sytuacje społeczną w Tadżykistanie tłumaczy mi Aliya, koleżanka Salty, która przyjechała do Almaty aplikować o wize do Wielkiej Brytanii, gdzie wyjeżdza wkrótce na studia.

Aliya pomimo tego, ze jest piękną, młoda kobietą zaczyna się ostatnio zastanawiać czy w ogole znajdzie sobie męża. Rodzina już jej przypomina, że została ostatnia niezamężna i zamiast zająć się poważnymi sprawami ona tylko jeździ, uczy się i chce się rozwijac zawodowo. Poza tym jak sama mi tłumaczy, rynek kandydatów na męża topnieje, większość porządnych kawalerów już dawno zdążyła poznac jakąś odpowiednią dziewczynę, wziąć ślub i teraz mają już dzieci w wózkach albo w ogródkach. A ona np, mogłaby nawet wyjść za mąż, jednak być matka jeszcze nie chce.

Pytam się, dlaczego nie wyjdzie zamąż, a dziecko zaplanują sobie później, za kilka lat. Ona odpowiada, że to niemożliwe, że pierwsze dziecko musi się urodzić napóźniej w rok po ślubie. Inaczej rodzina i sąsiedzi by ją wyklęli albo plotkowali, że zła z niej kobieta co nawet dziecka nie może urodzić.
Pytam o antykoncepcje, ona patrzy się na mnie dość dziwnie, mówi, że to przeciez zalezy od mężczyzny, a jeżeli on naciska, a najczęściej tak własnie jest, to dziewczyna zachodzi w ciąże w ciagu roku dla wszelkiego spokoju. Pytam raz jeszcze o tabletki antykoncepcyjne, ona nie za bardzo rozumie, jakie tabletki? Tlumaczę, że są tabletki które bierze kobieta gdy nie chce zajść w ciąże, że wtedy to od niej zależy czy bedzie matką czy nie, Aliya patrzy na mnie tcroche dziwnie, mówi że o takich nie słyszała.

Uśmiecham się do niej, co moge innego zrobic. Dziewczyna wylatuje wkrótce do Edynburga studiować Międzynarodowy Biznes, pewnie bardzo dobrze się bedzie uczyć, pewnie dostanie jakąś nagrode, pewnie będzie znała masę zależności pomiędzy strukturami ekonomicznymi różnych krajów i jaki wpływ ma recesja w USA na kurs Rubla. Pewnie nie przyjdzie jej do głowy jaki wpływ steżenie farmakologicznego progesteronu ma na zajście i utrzymanie ciąży.

Dzień 60


Salta niedawdno wróciła z wesela w pobliskim Duszanbe. Wesele było bardzo tradycyjne, bardzo tradycyjna byla i rodzina. Dziewczyna pochodziła z domu dyplomatów, chłopak pochodził z rodu potentatów naftowych. Ślub był jak Bóg przykazał w domu pana młodego z rodziną panny młodej w pierwszym rządzie. Ona miała pochylona głowę, on stał wypięty jak paw.

Przeglądam zdjęcia z wesela, ona wciąż ma pochyloną głowę, on wciąż stroszy się. Pytam dlaczego? Salta ze spokojem odpowiada, „bo jest kobietą”. Jakoże nie była to dla mnie wystarczająca odpowiedz, drąze temat. „No, ale co z tego, że ona jest kobietą?”, to, że „przynosi nieszczęscie” słysze odpowiedź.

Całe życie wierzyłam, że mam więcej szczęścia niż rozumu, nigdy bym nie pomyślała ze jako KOBIETA moge przynosić pecha, no tak, zawsze cos miałam wspolnego z kotem, nawet bym powiedziała ze tym czarnym, ale bez przesady, od razu zeby nieszczeście? Salta spokojnie tłumaczyła dalej, bo widzisz kobieta musi byc posłuszna i pokorna, ona sama sobie nie da rady wiec powinna zawsze patrzeć się w dół. Jakby, jak młody, przyjeła postawe pełną dumy, rodzina pana młodego odesłała by ja pędem do domu. Przytakuje, i udaje ze rozumiem, nie nie rozumiem ni ciut, ciut.

Salta siada i zaczyna maczać chleb w herbacie, potem znowu tłumaczy „Slub z reszta był i tak udany, para młoda znała się przedtem, oboje wyrazili zgode na poczynania swatki, spotkali się trzy razy, trwało to może z miesiąc”. „Słucham?” pytam z niedowierzaniem, „miesiąc?!?”

Miesiąc liczy sobie 30 dni, od dwóch miesięcy byłam w Kazachstanie, moje życie zmieniło się znacząco, przywykłam i odwykłam, zrozumiałam i wciaż się dziwie. Myślę sobie co można w życiu zrobić przez miesiąc:
- napisac licencjat
- obronic prace magisterska
- przejechac przez Europę
- nauczyć się czytać po rosyjsku
- zapisać się na kurs salsy
- schudnąć 3 kilo
Nigdy nie myślałam, że przez miesiąc można poznac swojego przyszłego męża i wyjść za mąż. Nie myślałam, zanim nie przyleciałam do Kazachstanu. 

Dzień 59


„Kazachstan to kraj rozwijający się”, rozwijający się  nawet szybko. To kraj drapaczy chmur, szerokich autostrad, dobrych samochodów i taniego sprzętu IT. To kraj, gdzie inwestują zachodnie potęgi, gdzie nawet uniwersytety są amerykańskie bądź brytyjskie. To kraj, który tak bardzo chciałby być w Europie, że nawet gdy zapyta się przechodnia gdzie lezy, większość powie albo w Euroazji.

Dumni mieszkańcy Kazachstanu często szczycą się swoimi osiągnięciami cywilizacyjnymi, swoim nowoczesnym podejsciem do życia, do religii, wysokim poziomem edukacji, sracji. Dzisiaj ten wysoki poziom dosięgnął Afryki, czerni Czernego Lądu albo chociaż Ciemnoty Wieków Średnich. Podejscie czysto biologiczne tutaj raczej nie występuje, przynajmniej nie wokół mnie. Cóż zrobic?

Siedzimy w mieszkaniu w gronie bardzo wykształconych kobiet z dobrych domów. Rozmawiam z nimi o Ludzie, raz jeszcze poruszam ten temat. Mówią, że to smutne ale co innego można poradzić, nie ona pierwsza, nie ostatnia, trata tata zmieńmy temat. Temat ulega wariacji, rozmawiamy już ogólnie o inicjacji, o czasie w którym się powinno, o powinnościach przed i po małżeńskich. Tutaj, te dwa aspekty są nierozdzielne. Nie ma seksu bez ślubu, albo przynajmniej planu że ten ślub sie odbędzie. Dziewictwo ma być trzymane i już. Pytam dlaczego. Odpowiedź rzuca mnie w sam środek ciemnogrodu. 

Jest wiele powodów dla których pożądna dziewczyna powinna trzymać dziewictwo do ślubu. Pierwszym z nich jest oczywiście kwestia ofiarowania całej siebie swojemu mężowi, dziewictwo ma symbolike kwiatu, największej godności którą posiadać może jedynie ten wybrany. Z takim podejściem spotkałam się już nie raz, nie jest to też zbyt wstrząsające, powiedziałabym zupełnie przewidywalna odpowiedź.

Pytam dalej, czy są jeszcze jakieś inne powody. Im dalej w las, tym mroczniej. Kobieta powinna trzymać czystość jako balans dla mężczyzny, który przecież, podkreślę przecież, tego nie dotrzyma. Ona, jako przyszła żona i matka, musi byc przykładem dla swoich dzieci, czytaj córek, bo przecież ani mąż ani synowie, nie muszą sie za bardzo naginać i o czystość przedmałżeńską zabiegać. Zatem, tak, tak, ona ma być czysta jak łza, a on może sobie szarżowac do woli i wszysko zostaje w harmonii ze wszechświatem. Salta tłumaczy mi nawet, że przecież tak są mężczyźni stworzeni, że natura ich taka, żeby skakać z kwiatka na kwiatek, a kobieta powinna być mądra i pokorna bo i taka jest natura niewiasty. No aż trudno się nie zgodzić, nieprawdaż? Staram się na wodzy trzymać swoje upodobania egalitarne również w stosunku do płciowości itylko pytam, czy jest coś jeszcze co powoduje, że jednak dziewictwo powinno być zachowane, u kobiet.

I tutaj właśnie lądujemy na wybrzezu Afryki. Filogenia. Słowo cud, które ma przekonać nawet tak butna dziewke jak ja. Ira z zadowoleniem wykrzykuje, że jest przecież filogenia! I to oczywiste, że dziewczyna powinna trzymać dziewictwo właśnie ze względów filogenicznych. Pytam zatem, czym jest ów monstrum. Ona, z zapałem pięciolatki, która właśnie dostala nową lalkę barbie, rozwiewa moje wątpliwości i  z dumą zapala kaganek oświaty pośród ciemnoty mojego umysłu. Filogenia, to udowodniona naukowo na koniach i zebrach prawidłowość, mówiąca że: Podczas pierwszego stosunku, tak zwanej inicjacji seksualnej, w ciele kobiety zostają geny mężczyzny i są one już tam przechowywane dożywotnio. W związku z tym, nawet jeśli dziecko będzie poczęte z innym ojcem, to będzie ono miało cechy pierwszego mężczyzny matki.
Staram się, Boże jakżesz ja się staram, nie wybuchnąć śmiechem i zapytać, czy wszystko z nimi ok. Międzykulutorowść jednak nauczyła mnie również cierpliwości, zatem podnoszę znacząco prawą brew i zadaje Irze kluczowe pytanie „Czy możesz mi to wytłumaczyc na bazie teorii chromosomowej dziedziczenia cech?”. Ira zwolna odchyla głowę do tyłu, tak że widać jej podwójny podbródek, potem mówi w popłochu „ To udowodnione, nie ma żadnej teorii, z reszta po co Ci chromosomy, to prawda i tyle”.
„Człowiek ma 60% genów banana” odpowiedziałam

Dzień 58


Tysiące kolorów w Kazachstanie może brzmieć nieco dziwnie, Tysiąc kolorów to bardziej w Indiach nie pośród stepów, jednak pozory myla. Kazachstan też może być kolorowy, szczególnie gdy patrzeć przyjdzie na ludzi. Mozaika twarzy na ulicach miasta przypomina mozaikę we wnętrzu meczetu pomiędzy Sayahatem a Zielonym Bazarem.

Wchodzimy do środka pełna kolorów grupą, cztery kobiety z czterech różnych światów. Hajar w hidżabie szczelnie zakrywającym jej śniadą twarz rodem z Singapuru, Jennifer w hustce, dzinsach i wyciągniętym tshircie wyglądała nie tyle na poważna Chinkę, ile na członka grupy rockowej na przedmieściach Szanghaju. Ala, po dwóch miesiącach w słońcu Talgaru bardziej wygląda na dziewczynę z południa Europy niż środkowo europejska dziewoje. No i ja, wciąż blada jak zawsze z włosami koloru blond,  z szalem na głowie, który jakby na złosć wciaż spada na ramiona odkrywając lica.

W meczecie obowiązują bardzo jasne zasady, zakryte mają być włosy, ramiona, nogi, twarz dla odmiany można odslonić, burek nosić nie trzeba. Oczywiście te zasady obowiązują panie, panowie chodzą w szortach, klapkach, bezrękawnikach, czymkolwiek. W kapeluszu, bądź nie, po prostu. Obchodzimy meczet dookoła by znaleźć odpowienie wejście, kobiety mogą wejść jedynie od tyłu, i przejść pokornie do specjalnie wydzielonej części. Ściagamy buty i boso stawiamy pierwsze kroki na dywanie meczetu.

W środku wita nas przestrzeń, skupienie, powaga sytuacji. Mówimy szeptem, a szept odbija się od ścian wypelnionych kaligrafią wzorów. Kilka zdjęć bez flesza, kilka przejść stopa za stopą, chwila refleksji siedząc po środku sali na podłodze. Wychodzimy. Tyle. Nie nie ma mistycznego ołtarza, nie ma obrazów świętych, nie ma nawet ławek. „Bóg przecież nie porzebuje obrazów” tłumaczy Hajar. 

Dzień 57


Raz do roku w określonym miejscu na globie odbywa się International Congres, zwany po prostu IC. Jest to najważniejsza globalna konferencja w roku, dla ponad 500 delegatów z wszystkich krajów czlonkowskich. W tym roku IC odbywa się w Kenii. W tym roku IC odbywa się w środku Afryki.

Chyba nie muszę tłumaczyć, że obecność na IC byla zawsze moim marzeniem. Być w środku świata, ustalać strategie na rok następny nie tylko dla jednego kraju, ale dla całej społeczności liczącej sobie miliony ludzi. Czuć się częścią wszechrzeczy, mieć prawdziwy wpływ na zdarzenia globalne. Czego chciec więcej? Np biletu.

Bilety miały być, miało ich być pięć dla każdego kraju. Ze względów finansowych nie mogliśmy zarezerwować miejsc w pierwszym terminie, drugi termin byl zawsze, wiec liczylyśmy się z możliwością spóźnionej rezerwacji. Niestety, w związku z bardzo ograniczoną iloscią miejsc, w tym roku okazalo się to być o wiele bardziej skomplikowane niż kiedykolwiek. Cóż robić, trzeba kombinowac. Napisalam do Niko, tłumacząc jak wyglada sytuacja, Niko powiedziala ze napisze do Fryei, Freya przekazała informacje do Brada, Brad się uśmiechnął. Miejsce się znalazło. Z Kazakhstanu przez Rumunie, do Kenii i Roterdamu by w końcu wrócić do Almaty i oznajmić – przyklepane. Zalatwione. Da się.

I wtedy przypomnialam sobie andrzejki 2011. Z wosku wylałam kształt przypominający Afrykę, Onur nic dodać, nic ujać Wielką Brytanię. Ja właśnie dostałam bilet do Kenii, bedę tam za dwa tygodnie. Onur właśnie pakuje się do Londynu, bedzie tam jeszcze wcześniej.

Nie, nigdy nie wierzyłam w wróżby z fusów, tak wszystkie które zostały do tej pory wypowiedziane stają się prawdą. Życie jest niesamowite. 

Dzień 56


Po kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu godzinach pełnych koncentracji, w upale, w znoju, w weekend który powinien być świętym czasem odpoczynku stworzyliśmy plan na kadencje. Plan na każdy z dwunastu miesięcy w roku, plan z wytycznymi i z numerycznym golem realizacji. Nie, nie obylo się bez dwuznaczności, bez różnicy zdań, bez podniesionego tonu i niemilych odzywek. Było co było, skończone. Teraz zaczyna się początek. Teraz zaczyna się egzekucja.

Nasz plan jest ambitny, bardziej ambitny to chyba już być by nie mógł, procent wzrostu troche onieśmiela, ale jak tu nie być ambitnym bedąc już dwa miesiące w Kazachstanie, gdzie każdy dzień po prostu zadziwia. Arriva, zatem, arriva! Do dzieła amigos!

Dzień 54


Puk, puk. „Kto tam?”
„To ja, Luda”
„Kim jesteś?”
„Jestem prostytutką”
„Ile masz lat?”
„Prawie siedemnaście”
„Kiedy zaczełaś?”
„Niedawno, jak mialam 13 lat”
„Dlaczego?”
„A dlaczego pytasz?”
Luda jeszcze niedawno miała dlugie blond włosy i byla uśmiechniętą blondynką w rodzinnym domu dziecka w Talgarze na przedmieściach Almaty. Teraz, gdy najaw wysła sprawa jej kontaktow seksualnych, babuszka ścieła jej włosy i zamknęła na klódkę w pokoju na poddaszu. Luda dostaje jedzenie dwa razy dziennie i raz na dzień miske wody do umycia się. Luda jest zła.

Matka Ludy, wiejska prostytutka oddała trójke dzieci do sierocińca, bo przeszkadzały jej w biznesie. Masza, starsza, zatrzymała się w rozwoju społecznym na poziomie czternastolatki, Wicja, najmłodszy z rodzeństwa zdaje sie udawać, że nic nigdy się nie stało, i dobrze ze są krowy do wydojenia, średnia, Luda, znalazła swój sposób na biede i brak cukierków. W wieku 13 lat zaczęła stawiać pierwsze kroki w biznesie. Biznesie, dość łatwodostępnym i w miarę dobrze platnym. Nie, nigdy nie spytałam ile zarabiała.

Przez cztery lata wszystko szło w miarę dobrze, babuszka nigdy nie domyśliła sie, dlaczego Luda zasypia prawie na stojąco w dzień i że nocami wykrada się przez okno. Jej starsza siostra kryła buntowniczkę, albo buntowniczka trzymała siostrę w garści na tyle mocno by móc sobie pozwolic na takie szarże. Dopiero niedawno, gdy nieopatrznie Luda wyszła z pokoju zostawiwszy otwartą stronę czatu, za pomoca którego dogadywała się z klientami, sprawa ujrzala swiatło dzienne. Babuszka postanowila zamknąć Lude na kłótkę i trzymać tak długo dopóki będzie trzeba, co znaczy dopóki nie skończy 18 lat i nie będzie musiała byc pod opieką nikogo z domu dziecka. Nie, nikt tu nie pomyślał o tlumaczeniu dziewczynie dlaczego źle postępuje.
Jak i też tłumaczyć jej że robi coś złego. Wieczorem rozmawiam z dziewczynami z Almaty, tłumaczę sytuacje i nie ukrywam swojego oburzenia. Mówie, że to nieludzkie, że przecież to biedne dziecko nie potrafi nawet zakwalifikować prostytucji jako czegoś zlego, czegoś gorszącego. Że to kwestia środowiskowa, że trzeba jej pomóc. Kazaszki patrzą się na mnie dość dziwnie, troche z zakłopotaniem, troche z politowaniem. W końcu Salta mówi „Olu, przecież jezeli ona się tym zajmuje, to znaczy, że to lubi, tak? Wszystkie prostytutki czerpią przyjemność z zawodu, noo jakby nie chciała to by przeciez nie robiła, tak?”

Oniemiałam, zdziwienie ogarneło moją głowę, moje ręce i ramiona, które po prostu nie wytrzymały napięcia i odmówiły mocy, opadaly z wolna, gdy głowa się troche zachwiala i nic juz nie było do powiedzenia. Moja twarz pytała Kazaszki „Jak można?” One próbowały odpowiedzieć, próbowały tłumaczyć, że tutaj nikt nie zajmuje się prostytucją tylko dla pieniedzy i ze istnieje przyzwolenie społeczne, bo w końcu „jak dziewczyna nie rozchyli nóg, to chłopak nie wejdzie”. No wejdzie nie wejdzie, ale przecież jezeli nikt wcześniej jej nie wytłumaczył, że to coś zlego, więc sprzedawanie ciała traktuje jak normalność. Jezeli jej matka była wiejską dziwką, ojciec alfonsem, który swoją córke posylal do klientów i sprawdzał, czy są zadowoleni, to czego można na milość Boską oczekiwać od dziecka? CZEGO NA MIŁOŚĆ BOSKĄ MOŻNA OCZEKIWAĆ OD DZIECKA?

Po dwóch tygodniach zamknięcia w pokoju, do Talgaru przyjechał Ali, potentat naftowy mieszkajacy na stałe w Dubaju. Ali zauważył, że Ludy nie ma wśród dzieci, pytal gdzie ona jest, dzieci powiedziały na górze, zapytał dlaczego, dzieci powiedziały, bo była niegrzeczna. Gdy Ali poszedł na poddasze i zobaczył kłódkę dyndającą na drzwiach. Przekręcił klucz, otworzył drzwi, zobaczył Lude. Lude, z krótkimi wlosami, Lude siedzącą na skraju łóżka jakby nic się nie stało. Ali wypuścił Ludę z pokoju. Luda nie zmieniła się wcale, dalej biega po domu w plastikowych, odblaskowych kapciach, dalej krzyczy na młodsze dzieciaki, dalej gapi się w okno.

Babuszka patrzy na Lude, dopiero po czasie mówi, że ona chciała Lude chronić, że ona chciała jej życie ratować, że ona wie, że jeżeli Luda dalej by się prostytuowała to pożyje może rok, może półtora, albo złapie HIV, jeżeli już go nie ma, albo po prostu któryś z niezadowolonych klientów poderżnie jej gardło. Prostututki przecież nie mają żadnych praw. Przecież nikt nawet nie uwierzy jej, że może by nie chciała. Jest dziwką, więc ma chcieć, ma robić, ma być cicho. Porządni na nią spluna, klijęci ją zerżną, uśmiechną się, może spoliczkują, może przywiążą do łóżka na kilka dni. Przecież sama chciała. Przecież sama sobie wybrała. Przecież jest prawie dorosła.

Nie, nikt tu nie pyta, czy ktoś jej wytłumaczył że można żyć inaczej. Nie, babuszka nawet nie wie jak ona miałaby rozmawiać z butną nastolatką. Dzieli je przecież wszystko. Łączy je jeden wspólny dach na chwile. Luda kiedyś przyznała, że jedyną osobą, którą ona szanuje w całym wielodzietnym domu jest własnei babuszka, bo chociaż krzyczy, to ona przecież podarowała im drugie życie. I ona bedzie o tym pamietać, zawsze. 

Dzień 53


W Kazachstanie, niestety nie dane jest mi kupować jedzenie na wynos. Mój wybór, mój wegetarianizm, ich to bynajmniej nie obchodzi. Bogu zatem dziekowac za gotowaną kukurydzę, która można tu dostać na prawie każdym rogu. Przed wejściem do Supermarketu, przy meczecie, przed kosciołem, kukurydza jest wszędzie. Byla tez i przy centrum handlowym

„Można pażalsta adin kukurudzu”, „Skolka eto?” pytam i po chwili juz mam zamiar zacząć wcinac zółte ziarenka kiedy starszy mężczyzna sprzedajcy kukurydze patrzy sie na mnie i pyta „a Wy zamużem?”. Mówie ze nie, ze nie mam męża. On pyta czy jestem zaręczona, znów odpowiadam, że nie mam. On patrzy sie na mnie badawczo, spoglada z jednej i z drugiej strony, a potem mówi „To weź dziewczyno dwie kukurydze, one zdrowe, moze pomogą męża znaleźć”.

Płace, odchodze. Mysle sobie jakby tu sie nie zadławic tą kukurydza. 

Dzień 52


Ile jeszcze razy będzie mi się, wydawalo, że nie ma najmniejszego problemu z wykonywaniem podstawowych czynności? Ile jeszcze razy ugryze się w język myśląc, że przecież nie wymagam zbyt wiele? Kupienie butów wydawałoby się należy do czynności zupełnie niewymagających wielkiego wysilku. No może poza Kazachstanem, nie nalezy. Tutaj, kupienie butów, czytaj dokładnie, znalezienie butów w rozmiarze odpowiednim do rozmiaru stopy europejczyka to nie lada wysiłek.

Idziemy do sklepu, pytam o 39 – jak zwykle. Dostaje 39, nie niestety nie pasuje. No, cóż w różnych krajach, różnie numeracje, prosze o numer większe. Próbuje nałożyć 40stke, co wciąż konczy się fiaskiem. 41 to już ostateczność, nieprawdaż? No by się chciało, jednak i tym razem buty okazują się być za małe. Większych w sklepie nie ma, kobieta uśmiecha się z pozałowaniem, co ma z reszta zrobić. Jej klientki mają mniejsze stopy i koniec, innych, większych w Kazachstanie nie produkują.

Nie, nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś takim. Tak, dziwnie się z tym czuje, jak poza marginesem społecznym. Wracam do domu i patrze na buty, 39, 39, 39. Trzy pary w rozmiarze 39. Wszystkie pasują. Wszystkie kupione w Europie.

Wieczorem jedziemy do centrum handlowego. Na ostatnim piętrze znana, europejska firma. Wchodzę, przymierzam buty. Pasują, pasują! A więc można w Kazachstanie znaleźć coś w naszym normalnym rozmiarze 39!

Dzień 51


Deszczu wciąż nie ma, słońce wciąż jest. Wyjście na dwór od 9.00 do 17.00 jest równoważne z wysokim prawdopodobieństwem poparzenia słonecznego i zawrotami głowy. Jest sucho. Liscie opadają z drzew jak końcem września, ziemia wysycha, ulice pokrywa pył. Chmury na niebie jedynie pojawiają się by znowu zniknąć. Nie, od dawna nie było tak gorąco w Almaty. Nie, nie wiadomo dlaczego Bóg płata nam figle. 

Dzień 50


Ostatni tydzień lipca zaczał się od braku deszczu. Braku deszczu znaczy palącego słońca, znaczy temperatury w cieniu powyżej 35 stopni, znaczy duszności i bólu głowy. W wiadomościach od piątkowej masakry w Nowegii ciężko skupić się na tematach nie-trudnych. Nawet nie myśle o tematach łatwych, chodzi po prostu o te nie trudne. Większość Europejczyków debatuje wciąż na temat przyczyn i sposobów prewencji, na temat surowości i nieuchronności kary dla Brevika, wciąż wysyłamy kondolencje, żeby jakoś dać wyraz współczuciu. Pytamy retorycznie, jak można zabic 97 osob?
Przychodzę do Ali i razem po prostu gapimy się w ściane, nie nie zabardzo wiemy co mamy powiedzieć. W radio analizowane są wszystkie przyczyny, włóczka prowadzi do kłębka, kłębek jest zaplątany, nie nie wiadomo jak można po prostu zabić 97 osób. W Kazachstanie nikt nie slyszał o tragedii na wyspie, nikt nie wie dokładnie co się wydażyło, że był zamach, że był tam szaleniec. W wiadomościach powiedziano w dwóch słowach, że coś się stalo gdzieś w skandynawii. Nikt nie dociekiwał za badzo co i dlaczego. Gdy ludzie słyszą o czym rozmawiamy z Alą, dziwnie się patrzą. Dopiero potem googlują, na stronach mediów kazachskich wiele nie można przeczytać, co bardziej dociekliwi sprawdzają BBC czy CNN. Patrzą, nie wierzą, pytają o co chodzi?

Kazachstan będący jednym z 10 największych krajów świata, byłym krajem ZSSR, nie za bardzo interesuje się światem poza rosyjskojęzycznym. A nawet gdyby, media tutaj też nie cieszą się jakąś większą popularnością, ludzie którzy chcą wiedziec i tak sprawdzą BBC czy CNN, sprawdzą, porównają, wyrobią sobie opinie. Reszta zobaczyc KZTV przegryzając kotleta i nawet nie zwróci uwagi. Tak, to jest smutne. Tak samo smutne jak ignoracja każdego z wielkich krajów. 

Dzień 49


Tak jesteśmy różni, tak między nami są różnice kulturowe, których nie sposób przesunąć. Punkt widzenia, podejście do problemów egzystencjalnych, religia, porządek społeczny, prawo moralne etc. Te rzeczy są po prostu różne, te mieszczą nam się w głowie, te uważamy za normalne, że różne. Co jednak gdy różne są te, rzeczy, które różnic sie raczej nie powinny?
Z Saltą mieszkamy razem od jakiegoś czasu, nawet nie wiem ile tygodni minęło, cóż, żyje się dobrze, dogaduje się raczej w porządku. Oczywiście, mamy inny punkt widzenia ale zawsze, przecież każda z nas żyła za granicą i wie, jak różni mogą być ludzie, jak pięknie możemy się różnic. Życie razem, dzielenie kilku metrów kwadratowych powoduje najczęściej wiele interakcji, nie inaczej bylo też z nami. Rozmawiamy, gotujemy, sprzątamy. Inaczej mówiąc, rozmawiamy, gotujemy, sprzątamy zupełnie inaczej. Kuchnia kazachska różni się od polskiej znacznie, też mi zresztą nowość, o tym można przeczytac w każdym przewodniku. Rozmowy międzykulurowe to już norma, więc nie ma co się zastanawiać, trzeba pytać i debatowac, i dopowiadać, i uściślać, bo „to co w mojej głowie to w mojej, a w czyjeś może być zupełnie inaczej” to też nie ulega jakiejś większej wątpliwości.

„No ale sprzątanie?” To przecież aż tak oczywiste, że aż dziwne, że można sprzątać mieszkanie inaczej, jednak Kazachstan to kraj odkrywania różnorodności, zatem... tak sprzątamy inaczej. Ja sprzątam dla siebie, Salta dla gości. Dla mnie ważne jest żeby podłoga była czysta, bo roztocza z kurzu źle wpływają na zatoki, Salta uklada książki na biurku, bo jak ktoś przyjdzie to musi ładnie wyglądać. Ja zmywam wszystkie naczynia razem, bo oszczędzam czas, wodę i zmniejszam zużycie płynu do mycia naczyń, czyli ilość chemikaliów w środowisku naturalnym, Salta zmywa żeby nikt nie przyszedl i zobaczył piętrzące się brudne naczynia. Mi nie zależy na porozwalanych ubraniach, Salcie na brudnej podłodze w kontach, tam gdzie nikt nie widzi. To co pozytywne, to że sprzątamy, ja higienicznie, ona wizualnie. 

Dzień 48


Po powrocie z Czarynia sprawdzam jeszcze informacje nt kanionu. W czasach nomadów żyli tam Scytowie, jedno z najbadziej bitnych plemion w okolicy. Postrach i Chin, i Persji. Wojownicy, o których nawet starożytnym Grekom zdażyło się słyszeć. Scyci jako pierwsi nauczyli się strzelać z łuku w pełnym galopie, czym oczywiście wzbudzali jeszcze większy postrach w okolicy. Przez nich też Grecy wpadli na pomysł centaurów, pół ludzi, pół koni parających się łucznictwem.

Lud przede wszystkim zajmował się grabieżą karawan przejeżdzających przez jedwabny szlak tudzież za sowitą zaplatę mógł brać udział w bitkach to wspierając jednego, to drugiego bogatego chana. I żyliby tak sobie w między potęgami starożytnymi gdyby nie wojownicze plemie Massagetów, ludów irańskich, które wypędzilo ich z dorzeczy Irtyszu i Uralu az na Krym. Około V – IV w n.e. gdy na wybrzeża Morza Czarnego przygalopowali Hunowie słuch po nich zaginał, niektórzy mówia że to Kara Boska, którą Stwórca skarał ich za wszelkie wystepki przeciwko jego prawom, inni że to wreszcie możni tego świata, wspólnie wyeliminowali niewiernego gada gotowego by kąsać każdego, kto się nawinie. Prawdę mówiąc, nie wiadomo, może po prostu się wynieśli na bardziej ludzkie terytoria, badź też padli ofiarą ducha pustyni. 

Dzień 47


Po środku świata, w samym centrum Azji schował się pewnego razu Czaryń. Jak rozpoznać Czarynia? Czy Czayń jest czerwony? No w pewnym sensie jest, jest taki ceglany jak wszystkie skały piaskowca np w Newadzie. Kim jest Czaryń? Czaryń jest drugim na świecie co do wielkości kanionem, który ukrył się kiedyś między brzegami rzeki pięć godzin drogi od Almaty. Oczywiście nasuwa się tutaj pytanie jak Kanion, jak OGROMNY kanion, może się ukryć? No jednak może. Kanion Czaryński został odnaleziony w Kazachstanie niespełna 30 lat temu, przez większość z tego czasu byl niedostępny dla turystów, a dopiero od 2004 roku jest częścią Czaryńskiego Parku Narodowego.

Temperatura Czarynia to około +15 do temperartury w Almacie w lecie i odpowiednio -15 do temperatury w zimie. Czyli zdecydowanie gorąco, bądz zdecydowanie zimno. Jakby nie patrzeć to pustynia, gdzie amplitudy temperatury są wysokie. Wysoko wskazywał też termometr onego piątku, kiedy grupką szaleńców i poszukiwaczy przygód wybraliśmy się na wschód od Almaty, w stronę granicy z Chinami, do kryjówki Czarynia.

Pięć godzin jazdy przez Kazachstan, siedzę z Alą i co jakieś pietnaście minut zadaje kluczowe pytanie:
„Czy to już jest step?”
„Nie, jeszcze nie”
I znowu jedziemy w ciszy jakies pietnascie minut. W momencie gdy na horyzoncie nie widać już drzew, gdy jedyne co rośnie to wyschła w południowym słońcu roślinność trawiasta, gdy gdzieniegdzie widać dzikie stada koni biegnące na oślep, piękne bo wolne, wolne bo piekne, Ala z dumą mówi „To już jest step”. „Łaaa” wyksztuszam z siebie, więc jest bezkresny, więc jest ogromny, więc jest wolny, wolny i piękny, piękny i wolny”. „Tak” odpowiada Ala i milkniemy wpatrzone w obraz za oknem, serce rośnie. 

Dzień 46


Kahanat, tudzież Каганат, tylko wymawia się to G jak KH, takie polskie, no właśnie takie polskie nic, bo przeciez od kiedy mamy dzwieki gardłowe w języku polskim. Więc Kahanat zostaje Kahanatem i tyle, i znowu słysze że nie potrafie tego przeczytac dobrze. No nie potrafie, cóż zrobić. Jakoś nie przypominam nikomy, że mamy w Polsce Strzebrzeszyn albo chociaż dżdżownice. Co tam, nie bedziemy robic z igły widly, ja Kahanatu nie wymówie, oni sie cieszą, wreszcie cos czego nie mamy.

Czym zatem jest K? K to nic innego jak stołówka, no może nie jest to zupełnie bar mleczny ale coś koło tego. Kahanat, to miejsce w którym można ustawić się grzecznie w kolejkę, przejść od jednego końca do drugiego z tacą, zza szklanej lady pokazać paluszkiem to i tamto, napić się kompotu bądź domowej roboty lemoniady i zjeść bardzo, bardzo typową kazachską kuchnie. Można, znaczy że generalnie można, bo ja raczej nie mogę.

Jesteśmy w największym w miescie Kahanacie, tuż obok uniwersytetu, Salta pyta się czy mają coś bez mięsa, co też nie jest deserem. Kobieta patrzy dość dziwnie, uśmiecha się i pyta – A kurczak może być? Raczej nie. „To nic innego bez mięsa nie mamy”.Na obiad jem zatem ryż z warzywami i sałatkę. 

Dzień 45


Wir pracy, tak moznaby to nazwać, czas w którym nie ma czasu, w gruncie rzeczy wiele sie nie dzieje ale jakos tak nie wychodzi zeby coś zrobić. Nie dalej jak wczoraj mama pyta się mnie co jadłam na śniadanie. Odpowiadam, że jeszcze nic, piję herbatę. Ona na to, „Olu, zjedz coś proszę, bo już późno, przecież prawie jedenasta”. Patrzę na zegarek, dochodzi trzecia. Nawet nie wiem gdzie czas przeleciał od dziewiątej, napisałam raport, miałam dwie wideokonferencje, zadzwonił telefon, coś się zepsuło w systemie, cos trzeba było naprawić...koniec godzina trzecia po poludniu. To chyba warto zjeść śniadanie, nieprawdaż?

Śniadanie w czasie kiedy większość ludzi w Kazachstanie jest już po obiedzie. Śniadanie je się tu zazwyczaj w godzinach bardziej rannych, coś w rodzaju siodmej, osmej. Obiaduje się natomiast zupełnie wcześniej niż w Polsce, już około godziny pierwszej ludzie zwykli zasiadać do stołu. Potem jest jeszcze kolacja po pracy, czyli po szóstej i w wypadku gdy nie ma biesiady, to by bylo na tyle. Natomiast gdy przychodzi czas biesiadowania, to juz inaczej, to juz od szóstej do ostatniego tchu, bawic się i jeść trzeba. Czyli zupełnie jak u nas. 

niedziela, 31 lipca 2011

Dzień 44

Pusta lodówka to ewenement na skale życia studenckiego, coś, czego szczęśliwi mieszkający z rodzicami nigdy nie zasmakują, nigdy też nie zrozumieją wyrazu sytuacji ani jej przyczyn. Przyczyn, które biednego osobnika płci nie określonej zmuszają do ponurego stwierdzenia "w lodówce mam stertę niczego-do-jedzenia". I nie, nie jest to kwestia zasobów bynajmniej, nie jest to kwestia zbliżającego się końca miesiąca, to kwestia ruszenia siedzenia i pójścia do sklepu, tudzież zmuszenia głowy do podjęcia decyzji o nie kupowaniu chipsów i coli tylko czegoś, co można ugotować i zjeść po ludzku. To kwestia nie chodzenia do gyros baru i kopsnięcia się na targ rano po świeże warzywa... to kwestia tego co naturalne dla mamy i taty, a tym samym tak obce ich dzieciom. 

I pomimo tego, że najczęściej zdrowo się odżywiam, że nawet w Kazachstanie jem codziennie warzywa i owoce, dostarczam wystarczającą porcje białka, cukrów i witamin, wciąż kilka dni zapracowania najczęściej kończą się z ręką w nocniku, albo raczej bez ręki w... lodówce. I jeszcze targ, który nie dziala w poniedzialek, i jeszcze kwestia pracy od świtu do nocy, i jeszcze.... setka innych wymówek nasuwających się jakoś tak... samo.

I perspektywa kolejnych dziesięcioleci bez wolnego czasu, w biegu za karierą, w biegu za sukcesem, w biegu za tym, za tamtym, kiedy najcześciej nie bede miała chwili na porządne zakupy albo ... nawet jeśli rozwiąże kwestie zakupów, bo przecież alma dowozi, to zawsze zostaje problem oporządzenia. W czasach kiedy jedzenie do nas przychodzi, pizza dojeżdża, take-a-way zaprasza na każdym kroku, wizja spędzenia kilku godzin na przygotowanie porządnego posiłku troche mija się z celem...

Dzisiaj w radio debatowano nt edukacji zywieniowej, albo raczej jej braku. Wkrótce zamiast wkuwania dat czy wzorów, trzeba będzie wprowadzić zajęcia nt żywienia. Takie wychowanie do życia w rodzinie, już nie o seksie ale o jedzeniu.

W Kazachstanie ludzie nie rozumieją naszych europejskich problemów z brakiem czasu w roli głównej. Tutaj każdy wie co ma robić, chłop ma zarabiać, kobita ma kupować, gotować i sprzątać, niezależnie od statusu społecznego wygada to bardzo podobnie. On może ugotować plaw, bo to męska potrawa, ona może pracować, ale tylko jeżeli nie koliduje to z jej naturalnymi obowiązkami. I koniec, nie ma wątpliwości, myślenia o pustej lodówce, myślenia czy kiedykolwiek naucze się gotować i czy w ogole to mi się przyda.
Świat podzielony na moje - twoje, czarne - białe, jej - jego, czasem w swojej prostocie urzeka.

Dzień 43

Frustracja, F-R-U-S-T-R-A-C-J-A, stan gdy emocje siegają zenitu, gdy już niczego się nie chce, gdy najlepiej byłoby usiąść na środku drogi i zacząć i krzyczeć, i płakać. Frustracja przychodzi wlasnie wtedy, kiedy nie trzeba, wlasnie wtedy, kiedy najlepiej by było zachować spokój. Wtedy też, pomimo najlepszych chęci spokój się gdzieś chowa i racjonalność nagle po prostu milknie.

Panna na F. ostatnio bywa moim częstym gościem, nie żeby wrażliwość kulturalna zawodzila, nie żeby nawet bylo się na coś konkretnego skarzyć, jednak kropla drąży skałe, jednak to że ktoś się spoźnia pół godziny na kazde spotkanie, jednak to że maila tutaj sie czyta a nie odpowiada na,  że płaci się za cos innego co się dostaje, że mowi się jedno a robi cos zupełnie innego... I tak, na poziomie kognitywnym wiem, ze to różnice kulturowe i wszyscy ludzie maja dobre intencje, jednak zostaje poziom emocjonalny, jednak serce nie słucha, jednak ono wstaje i drze się - BASTA, Be A eS Te A!!! Rozumm tylko mówi, że w oparciu o wcześniejsze doświadczenia i badania na temat szoku kulturowego to jest normalne i że podobno  minie. 

pytanie kiedy, pytanie czy do tej pory po prostu nie wybuchne.. 

piątek, 29 lipca 2011

Dzień 42

Da, da, da, niet niet, zadorogo, jaj, jaj.. jazgot, świts, krzyk, szum, dyskusje, szarpaniny, gadaniny, targ, targo, targooowaaaaaććććć. Tak w kilku slowach można opisać baracholke - największy targ w Kazachstanie najdujący się jakieś 30 minut taksówką od Tole bi / Kunajewa czytaj mieszkania.

Kto byl w Almaty i nie zawital na baracholke nie wie co traci. Targ podzielony na sześć części każda z zupełnie innym asortymentem i dla innej grupy docelowej. Miasto w mieście, stoiska pełne butów, torebek, ubrań, bielizny, sprzętu IT itd. A każde stoisko ma swoją przekupkę, a każda przekupka ma swojego pomocnika, a na każdym stoisku zupełnie to samo. Nie, do dzisiaj nie wiem jaki jest sens 10 stoisk ustawionych obok siebie z takimi samymi butami  w takiej samej cenie. no ale, co kraj to obyczaj.

Obyczaj to również targować się ze sprzedawcą. Większość europejczyków ma z tym problem, no bo przecież przez cale zycie uczono nas że cena to cena. Tutaj cena to początek, to pretekst do rozmowy, do negocjacji o pięć groszy twających w nieskończoność.
Targować nauczylam się jeszcze w Indiach, Do dzisiaj pamietam "ketna baja?"  czyli ile to kosztuje? Na początku, co prawda czulam się troche dziwnie i niepewnie, jezeli za każdym razem musialam na nowo ustalac cene, ktora i tak jest juz ustalona, a tylko traci się czas na długich dyskusjach. Potem przywykłam, polubilam nawet targowanie, targowanie nie o pieniądze, ale ot tak, dla sportu. Dlatego też zmierzenie się z kupcami z doliny Tien Szan nie bylo aż tak trudne.
Pozostaje oczywiście kwestia języka, jednak wszystko da się zalatwic bedac wprawiony w negocjacjach. Dlatego też juz po kilku chwilach, ze swoim zawodowym spojrzeniem wprawiajacym w zakłopotanie nawet najbardziej zatwardzialych kupców wyruszyłyśmy z dziewczynami na podboj baracholki.

Wchodząc coraz bardziej wgłąb straganów ze świecidełkami, mijając kolejne aleje z tymi samymi butami, w którce nie mialysmy juz nawet ochoty na zakupy. Szczególnie kiedy okazalo się, że pomimo znośnego w Europie rozmiaru buta rowne 39, w Kazachstanie za małe było nawet 41, a większych butów po prostu nie produkują. I w każdym kolejnym sklepie dokladnie ta sama śpiewka."Budziet horoszo" zeby potem powiedzieć "istvinitie" w znaczeniu ze sorry. Zatem gdy już kupilyśmy niezbedne suweniry, zdecydowalyśmy się na powrót ochoczą gromadką do domu.

W drodze powrotnej z wamirzyska (jak almatyńczycy nazywaja baracholke), myśli aż same mi uciekały w przestworza. Myślałam o Polsce, o tym że wróce do domu na świeta i że bedzie sylwester, i co mam ubrać na sylwestra a co na nowy rok. I gdzie mam pojechac miedzy świetami, i gdzie bedę za rok, i gdzie to wszystko zmierza, i kiedy w koncu ta bańka mydlana stworzona z setki marzeń i snów o nieznanym, w końcu dotknie ziemi i rozpryśnie sie na tysiące barw...

czwartek, 28 lipca 2011

41

Podróże kształcą, zmieniają, przekształcają światopoglą, czynią nas dojrzalszymi, bardziej opanowanymi i swiadomymi siebie a także swoich barier, stajemy sie rozważniejsi, bardziej pokorni, twardsi....

Nie, już nawet nie denerwuje mnie to, że sąsiedzi remontują swoje mieszkanie obok, nawet przyzwyczailam sie do tych hałasów, odgłosów wiercenia, przybijania gwoździ, przecinania metalu, piłowania drewna itd. Nawet mnie to nie budzi, nie wzbudza już sensacji. Ot, mysle ich prawo by sobie cos w lecie odremontowac, tym bardziej że za kilka tygodni nas czeka to samo. Przyzwyczailam się nawet do tego, że ciepłą wodę mamy tylko wieczorem, bo też zmieniają cos w rurach, które mają połączone zawory, cóż trzeba przebolec, trzeba myć się po 20stej. Nie jest to bynajmniej jakas tragedia, trzeba po prostu rozplanowac tak dzień, zeby prysznic wypadal wieczorem

Wciaż, po całym cieżkim dniu pracy, wtedy gdy juz ledwo sie stoi na nogach, gdy zamazaniu ulegają wskazówki zegara, gdy zdejmuje kolejne części garderoby i już mam wsadzić nogę pod prysznic, już mam poczuć kojący dotyk strumienia wody na wymęczone ciało... twarza w twarz staje z ... robakiem. Nawet nie jednym robakiem tylko całą rodzinką. Różowiutkie, pełzające robaki nie znanej mi maści, zdecydowanie pierścienice z bardzo dziwnym ośrodkiem decyzyjnym, bo przecież nie głową cudownym sposobem znalazły się w naszej łazience.

I w tym miejcu powinien pojawić się pewien charakterystyczny pisk, panika, machanie rękoma, wierzganie nogami, hiperwentylacja powietrza i zawroty głowy... no ale, niestety ku nawet mojemu zdziwieniu, skończylo się na ubraniu się spowrotem, wzięciu spraya na owady, spryskaniu łazienki. Po powrocie, gdy mineła juz około godzina robaczki się wyniosły. Wzięłam prysznic, poszłam spać, jakby nic, jakby to w ogole sie nie stało, jakby sam fakt że przecież jestem w Azji był wystarczającym kontrargumentem dla wszystkich obiawów paniki...

nigdy by mi nie przyszło to do głowy.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Dzień 40

"Ale te jablko nie pachnie" mówie Salcie i ciągnę ją do drugiego straganu.
"Jak to nie pachnie? A ma pachnieć?" - ona pyta mnie ze zdziwioną miną.
"No, przecież jak jabłko jest dobre to pachnie" - tłumaczę, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Ona kiwa głową troche niepewnie i daje sie zaciągnąc do następnego straganu. Tam jabłka przechodzą już kontrolę jakości, kolor, zapach w porządku, kupujemy dwa kilo i można wracać.

Salta jest rodowita Kazaszka z trzeciego plemienia Kazachów. Kazachowie wywodza się z plemienia Hunów (z tego samego skąd Węgrowie i Turcy) którzy przybywszy na tereny kazachskiego stepu, rozdzielili się na trzy rody. Najstarszy brat Ulyżus swoje plemie literatów, poetów i nauczycieli zabrał nad brzegi Bałchaszu, Łortażus swoje plemie polityków, mędrców i radców zabrał na północ pod stepy syberii, najmłodszy zaź Krzyszusz pobratyńców swoich wladających dobrze mieczem, protektorów wywiódł na zachodnie połacie, nad morze Aralskie.  W każdym razie, Salta pomimo swego rodowitego pochodzenia kazachskiego, pomimo krwii nomada i przekupki, która z tobołkiem z jednek wioski do drugiej wędrowała, nie zna się zbytnio na owocach, nie targuje się o trzy tengi na ziemniaku, nie krzyczy, nie sponiewiera, nie ugłaszcze, nie przekupi... po prostu podchodzi, pyta i płaci.

Zatem cały obowiązek selekcji owoców, targowania się i wyboru tego co dla nas nalepsze spoczął na mnie. Obowiązki domowe, których nigdy nie miałam dotychczas stanowią dziwny dodatek, nie nei są solą w oku, bardziej ziarnkiem pieprzu w zupie. dodają smaku, ale jak się je przegryzie to nie jest zbyt przyjemne.

niedziela, 24 lipca 2011

Dzień 39

Już przywykłam do stwierdzenia, że mam więcej szczęścia niż rozumu. Nie, żeby do końca brakowalo mi intelektu, ale współczynnik szczęścia jednak przewyższa nawet ponadprzeciętnie wysoki wskaźnik IQ. Nie ma to tamto, szczęście, odpokać w niemalowane, sprzyja.
Od kilku tygodni próbowałyśmy z Salta zdobyc bilety na konferencje w Kenii, za nic nie dało się tego zrobić, już nawet nadzieja w nas przygasła gdy po raz kolejny dostałyśmy wiadomość z odmową. Nic, trudno, bez Kenii też można życ, prawda? No można, ale Kenia, Kenia, Kenia, serce Afryki, środek Czarnego Lądu, no przecież serce się kraja na samą mysl o tym, żeby tam nie poleciec kiedy przecież można, no powiedzmy że można.

Zatem człowiek myśli, główkuje, zastanawia się jakby i co by tu zrobic, żeby jednak tam się znaleźć, żeby jednak do Kenii polecieć. Nagle w kłębującej od myśli głowie rodzi się co rusz to nowa idea, jedna lepsza od drugiej, pojawiają się schematy, pojawiają się sieci połączeń jak z A do B. I nagle, pośrodku gąszcza różnych sposobów pojawia się ten jeden, ten jedyny jak ziarenko z którego wyrośnie baobab. Na pasku komunikatora zapala się zielona lampka, Niko jest dostępna. Piszę do Niko, niko starego drucha, dziewczyny która byla w zeszłym roku w główym sztabie organizatorow konferencji takiej samej jak ta w Kenii. Mówie, nie moge dostać miejsc na IC, ona odpowiada. Daj mi 10 minut.

Ósma, dziewiąta minuta, dziesiąta nie zdążyła upłynąc kiedy Niko pisze zeby skontaktowac sie z Freja, powołać się na nią i powinno byc załatwione. Pisze do Freji, mail całkiem oficjalny, tłumaczący cała zawiłą sytuacje i to, że już kolejny raz nam odmówiono z dziwnych powodów. Freya odpisuje
Wypelnij ten formularz i jutro rano powinnaś dostać potwierdzenie rejestracji.
Potwierdzenie przychodzi w ciagu dwóch godzin, Gratulujemy poprawnej rejestracji na International Congress w Kenii. Podpisane Conference Committee.
Zatem 16stego sierpnia będę w Kenii, na środku świata, pośród 600 innych osób ze 110 krajów debatując, myśląc, tworząc strategie dla całej globalnej organizacji liczącej sobie 50.000 czlonków. Będe w środku czegoś niesamowitego, większego niż cokolwiek doświadczyłam dotychczas.

Dzień 38

Różnorodność tak, byleby i oni i my bili z czystej krwi.
Mieszkańcy Kazachstanu uważaja za punkt honoru swoją tolerancje i akceptacje dla innych nacji mieszkających w granicach tego samego kraju. Chwalą się wielowyznaniowością, meczetem stojącym w jednej dzielnicy z cerkwią czy synagogą, napawa ich dumą stabilizacja polityczna kraju w samym środku tyglu rewolucji i przewrotów. "Kazachstan jest bezpiecznym państwem nakierowanym na rozwój" mówią tak wszyscy, bez wyjątku czy Rosjanie, Kazachowie, Turcy, Ukraincy, Niemcy, Estonczycy, Koreańczycy, Chinczycy etc. Mówią i pracuja dzielnie by rozwijać swoj kraj. Wszystko wygląda ładnie jak w swiezo wysprzątanym pokoju, wygląda dopóki nie zajrzy się pod dywan. A pod dywanem? No cóż...

Aika, Kazaszka z dobrego domu, mówi mi, że musi wyjść za mąż za Kazacha, koniecznie. Inaczej boi się, że rodzina by z nią zerwała kontakty. Tak bowiem się stało z jej wujkiem, który opatrznie poślubił Rosjankę, przestano go odwiedzać, zapraszać, rozmawiać z nim nawet nikt nie chce.
No, może gdyby jeszcze to był chłopak z Zachodu to jeszcze, jakiś Anglik czy Amerykanin, ale zdecydownie nei moge wyjść za mąż za Rosjannina. Oni przecież nie mają wartości żadnych.
Jak to? pytam.
A no tak to, odpowiadają kolejne Kazaszki, mówiąc ze Rosjanki tutaj słyną z nazwijmy to rozwiązłości. Nazwijmy to, ponieważ w środowiskach tradycyjnych Kazachów seks przedmałżeński to "O la Boga", właśnie rozwiązłość. W związku z tym większość naszego społeczeństwa, ze mną włącznie słynełaby zapewne tutaj z rozwiązłości i braku poszanowania manier czy tradycji rodzinnych.

Tuż za rogiem, często nawet w tym samym pokoju Rosjanki miałyby zapewne zupełnie inne zdanie na ten sam temat. Rozmawiam z Ariana, Rosjanką urodzoną w Kazachstanie.
"Wiesz, Ci Kazachowie to muzlumanie! zadnej wolności tam, poszanowania prawa, godności kobiet. Nie, nie wyobrażam sobie, nie mogłabym żyć z Kazachem, przecież on by mnie traktował jak swoja własność. Tam kobieta nie ma nic do powiedzienia. Słucha się najpierw ojca potem męża, a sama to o niczym nie decyduje. Poza tym weź naprzyklad edukacje, przecież one na uniwersytet chodzą tylko zeby znaleźć męża, potem i tak konczą jak gospodnie domowe".
Większość Kazachów to wyznawcy sunnickiego islamu, z im przypadłym poglądem na świat, prawa kobiet, wartość rodziny spoglądający w zapisy sur koranu. Rosjanie natomiast z nadzieją spoglądają na zachód, na Europe z którą chcieliby się bratać, skąd biorą swoje poglądy i sposó na życie. Kazachstan to tym samym kraj, który ich łączy i dzieli, w którym sąsiedzi są sobie i bliscy i dalecy, w ktorym nie przekraczając granicy można przeżyć szok kulturowy, a także wspólnie robic interesy, wspólnie pracować na rzecz dobra ojczyzny.

sobota, 23 lipca 2011

Dzień 37

"Czym się różni wolontariusz od pracownika?, pracownik nie robilby tak dużo!" - Po tygodniowej nieobecności pierwszy dzień normalnego użędowania równa się niekończącą ilością spotkań, maili, skypów, planów, prioretyzowania, ustalania, wdrażania i... chciałoby się powiedzieć spania, bo nawet sie rymuje z pozostałymi, jednak nie, tym razem NIE spania.

W momencie kiedy będąc wolontariuszką międzynarodowej organizacji studenckiej wystaje rano i pierwsze co robie to odpalam komputer, by potem zjeść śniadanie na przeciwko ekranu, wypić herbatę odpisując na pilną wiadomość, koniec końcow rozmawiac przez skypa mieszając ryż w garnku, co ma z założenia być obiadem. Pytam się siebie, czy to ma jeszcze jakiś sens, czy wolontariat na poziomie międzynarodowym, dumne zarządzanie organizacją czyli bycie tzw wiceprezydentem do spraw coś jeszcze wnosi do mojego szarego życia pełnego kolorów? Ok zmieniłam się podobno, podobno wydoroślałam, zmieniłam światopogląd, stałam się bardziej świadoma siebie i świata, zogranizowałam się, mam jasne plany na przyszłość, mieszkałam w kilku krajach świata, mam tysiąc czterdziestu znajomych na facebooku... pytanie czy nie dałoby się tego zrobić inaczej?

Zapewne by się dało, zapewne jest inna opcja by dorosnąć, by urosnąć w oczach siebie i bliskich. Zapewne można podróżować i bez zapewnionego programu, można czytać i dowiadywać się co w trawie piszczy nawet na drugim krańcu globu, zapewne możnaby było troche zwolnić, jeść porządnie i codziennie wyjść na spacer... zapewne.
To czego nie lubie w organizacji to, to że robi z nas młodych pracoholików. Pełnych marzeń, wiary w człowieka, wielkich ideii podboju świata, ale zawsze, pracoholików spedzających 12 - 14 godzin przed biurkiem, kosztem siebie, przyjaciół i rodziny, jesteśmy ludzmi sukcesu, którzy nie mają czasu by się nim cieszyć.

Dzień 36

W pewnym momencie w czasoprzestrzeni, pomiędzy tu i tam, pomiędzy moim i obcym, zaczynamy wracać. Powroty do swojego zdarzają się i często, i rzadko, i z uporem próbując się  nie przywiązać do miejsc, rzeczy i ludzi, i z tęsknotą za tym wszystkim co nasze i nie nasze, a jednak jakoś bilskie.

Po półtora miesiąca w Almaty, idąc pod górkę, to z górki uświadomiłam sobie, że ja wracam do Almaty, ze wracam do siebie, do mojego mieszkania, w którym mam swój pokój, swoje łóżko i szafe pełną niepotrzebnych ubrań. Zatem najgorsze okazalo się prawdą, przyzwyczaiłam się, do doliny gór Tien Szan, do zgiełku szerokich ulic, do ludzi patrzących na mnie z uśmiechem, do melonów, babuszek i zatłoczonych autobusów.  Almaty stało się częścią mnie, integralną jak ręka czy duży palec u stopy. Już nigdy nie powiem że byłam w Almaty, w Kazachstanie, tylko przyznam że mieszkałam tam i żyłam, że zostawiłam cząstkę siebie, której już nigdy nie dostanę spowrotem, ze dostałam od babuszki cząstkę mnie, która już zawsze będzie odpowiadała na pytanie "kim jestem".

niedziela, 17 lipca 2011

Dzień 35

Wszystko co dobre, kiedys musi sie skończyć, po czterech dniach bez wytchnienia konferencja dobiegla końca. Podsumowując przedsięwzięcie musze przyznać, że odniosłam straty w postaci utraty głosu, energii oraz niedoboru snu. Z drugiej strony zyskałam większe spektrum dla zrozumienia społeczeństwa tutaj, ich tradycji i zwyczajów przez co łatwiej mi się odnaleźć w dolinie Tien Szan. Po zakończeniu ostatniego oficjalnego spotkania w akcie spontanicznej uciechy wskoczylismy do basenu by dac upust miksturze emocji wrzącej wewnątrz naszych rozpalonych .... ok no dobra, po prostu wskoczylismy do basenu bo chcieliśmy sie pochlapac i bylo gorąco.

Wróciliśmy, przebraliśmy się i kończyliśmy się pakować, ściskać wszystkie rzeczy w zawsze za małych torbach, dogadywać co do tego kto weźmie rzeczy wspolne, flipczarty, markery, projektor, przedłużacz... Po domknięciu walizki wystawiłam ją za drzwi, ostatni rzut oka na pokój, ok w miare w porzadku, śmieci nie ma, nic nie zostało, można taszczyć rzeczy na dół. Łapie za rączke walizi i w tym momencie jeden z chłopców stojących obok mowi "niet, niet", podbiega i zabiera mi walizke. Ja na to "its ok, i can handle" i biore spowrotem walizke, Salta, która stała nieopodal, mówi. "ona z Europy, tam to normalne".

Na dole Salta tłumaczy mi, że własnie obraziłam tego chłopca. Nie uszanowałam jego oferty pomocy, jego dobrej woli i dobrych manier. Ona co prawda powiedziala ze w Europie to normalne, ze kobiety noszą swoje walizki ale nie wie czy on napewno to zrozumiał. Mówie jej, że gdyby torba była ciężka to pewnie bym sama go poprosiła o pomoc, ale chyba niewiele to zmienia. Zasada to zasada, tu obrazą męskości jest gdy kobieta w ogole cokolwiek ma nosić poza jej własną torebką.

Wracając do mieszkania zastanawiam się nad konsekwencjami takich zwyczajów, Teoria Seksismu Ambiwalentnego dowodzi przecież, że szarmanckość z jednej strony, przekłada się na dyskryminacje z drugiej. Tylko co jeśli tej dyskryminacji kobiety w Kazachstanie nie zauważają, jeżeli tak do niej przywykły, że stala się normalnością i każdy inny model, bez Niej wstającej rano by zrobic Mu śniadanie, bez marzeń młodych dziewcząt by znaleźć bogatego męża i rychło wyjść zamąż, bez przynoszenia herbaty bo On nie powinien wchodzic do kuchni, bez wreszcie przepuszczania Jego przodem bo Ona nie ma prawa przekroczyć mu drogi.... nie bylby dla nich dyskryminacją tudzież przewróceniem do góry nogami rzeczywistości społecznej? Pytanie czy z naszymi pięknymi standardami mamy prawo wchodzic w butach do ich domów i przewracać na naszą jedynie słuszną modłe ich normalność?

sobota, 16 lipca 2011

Dzień 34

Irina od trzech lat jest w związku z Pietią. Ich rodzice akceptują ich wspólne plany na przyszłość i czekają tylko na datę ślubu. Irina mieszka wciąż w domu rodzinnym, Pietia wynajmuje mieszkanie w Almaty, jakoże pochodzi z Astany. Pietia jest informatykiem i pracuje od roku, Irina wlasnie skończyła studia i znalazla prace w dziale HR w jednej z większych firm w Almaty. Pietia więszość czasu spędza w mieszkaniu Iriny, w czasie weekendów nawet zostaje na noc. Pytam sie ich dlaczego nie zamieszkają razem.

W odpowiedzi słyszę, że to złamałoby serce rodzicom Iriny. Że bylaby to plama na honorze, mogą zamieszkać razem dopiero po ślubie. Dopytuje nadal:
„skoro i tak rodzice wiedzą, że jesteście razem to co się zmienia w momencie gdy jesteście po ślubie?”
Odpowiedz jest i logiczna, i zaskakująca.
„Dopóki nie jesteśmy oficjalnie po ślubie, gdy nie mamy zobowiązań wobec siebie, to nic nie jest tak na pewno, tak na poważnie. Jak któreś z nas sie rozmyśli, nikogo nic nie trzyma, żadnych obowiązków, żadnych przyżeczeń. W związku z tym nie można czuć się pewnie w takim tworze przed ślubem, nie można budować niczego w niepewności. Jak wyjdę zamąż za Pietię, to będę wiedziala że on już bedzie ze mną do końca życia i wtedy będę mogła budować z nim razem przyszłość”
Nie inwestuje czasu i energii dopóki nie jestem pewna, że rynek jest stabilny – innymi slowy sobie dopowiadam sprowadzając wszystko do ulubionego return of investment.
Nie daje za wygraną, pytam dalej „ale rozwody, wciąż są rozwody... nie możesz byc pewna że będziecie życ do końca razem”
„Nie, ale wciąż wiekszej pewności niż ślub nie mam, a w koncu muszę zacząć budować coś na przyszłość z mężczyzna którego kocham”.
Prawda. Z drugiej strony ile razy spotkalam się z zupełnie odwrotnym rozumowaniem? Pary żyją ze sobą właśnie przed ślubem żeby się sprawdzić, dowiedziec czy do siebie pasuja, czy im się ułoży. Dbają o siebie bo wiedzą, że przecież nic poza dobrą wolą ich nie łączy i w momencie kiedy przestaną dbać o ukochaną/ukochanego to mogą na zawsze stracic osobę, za którą pobieglyby na koniec świata. A paradoksalnie zaraz po tym gdy staną przed ołtarzem wszysko zaczyna czerstwieć, on wie że ona już zawsze bedzie jego i przestaje pamiętać o kwiatach czy „Dzień dobry kochanie”, ona zaczyna narzekać na wszysko bo wie, że i tak wróci do domu, bo gdzie indziej miałby się podziać... i koniec konców rozpadają sie takie udane z pozoru związki bo i jednej i drugiej stronie przestaje zależeć, w końcu są po ślubie, w końcu juz będą razem. 

Ostanie pytanie, które wciaż pozostaje w mojej głowie to kwestia dopasowania. Pytam Irinę, co jeśli po ślubie okazuje sie, że małżonkowie do siebie nie pasują. Ona, troche zdziwiona moją postawą ze spokojem odpowiada
„jak nie pasują na początku to się dopasują z czasem, przecież wiedzą że muszą razem życ przez najbliższe kilkadziesiąt lat, wiec zależy im na dopasowaniu.”

Dzien 33

Konstruktywna informacja zwrotna zwana z angielskiego feedbackiem jest szansą dla jednostki bądź organizacji na rozwój. Podlega ona standardom i nigdy nie dotyczy podmiotu, skupiając się przy tym na zachowaniach i ich skótkach, motywy zostawiając na boku. Feedback może być pozytywny, gdy osobę się chwali za zachowania bądź rozwijający, gdy naznacza się punkty wymagające większej uwagi. Uczymy się tego zazwyczaj w szkole, przydaje sie w pracy i w zyciu na codzień. Nauka opiera się na poprawnym wyrażaniu krytyki jak i na przyjmowaniu jej by nie bolala, tylko byla szansą na rozwój osobisty.

W Kazachstanie feedback nie istnieje. Mówi się, że „jedynie Allah ma prawo człowieka osądzać” wiec żadna ziemska istota, istota niedoskonała, czytaj inny człowiek, nie ma prawa powiedzieć, że cos u innego jest nie tak. Z drugiej strony każdą informację bierze się do siebie, traktuje jak oskarżenie i wytykanie błędów. Na próżno tłumaczyć, że dopóki nie znamy naszych wad nie jesteśmy w stanie nad nimi pracowac, że należałoby docenić wysiłek kogoś, kto poświęca nam czas i uwage by nam pomóc i tak dalej. Zarzut pozostaje zarzutem, nie ma to tamto.

Co jednak gdy przyjechało się tutaj z dalekiego świata by siebie rozwijać a społeczenstwo w około zmieniać? Trzeba zakasać rękawy, nie marudzić i tłumaczyć, tłumaczyć, tłumaczyć. Oni troche słuchają, troche się zgadzają, w większości robią jak robili, ale zniechęcanie się nie wchodzi w gre. Po 4 dniach konferencji wreszcie zamiast pochwał dostaliśmy jakieś punkty konstruktywnej krytyki. Sukces przychodzi z czasem.

Dzień 32

Słowo na S. SEKS. Słowo na S. Przywykliśmy do słowa na s. Jest z nami na codzień, jest w reklamach, w telewizji, w gazetach, w sejmie, w programach edukacyjnych dla młodzieży, w wypowiedziach autorytetów moralnych, w sypialni, w kuchni, w pokoju i w łazience. Jest zupełnie naturalne, zaakceptowane, nasze. Slowo na S. SEKS. Nie, nawet nie wywołuje zmieszania, czy czerwonych pąsów na twarzy. Jest naturalne, przychodzi łatwo, odchodzi łatwo. Jest to jest, nie ma też nie problem. Słowo na s. to norma, zupełnie zwyczajna część naszej codziennej mowy.

W Kazachstanie troche inaczej. Słowo na S to nie taka łatwa sprawa. Nie rozmawia się o nim w domu, nie mówi się tego mamie, wypowiada się szeptem koleżance czy koledze, bo jak tato uslyszy to może byc bura. Każda porządna dziewczyna powinna zachować czystość do ślubu, potem w ciągu roku urodzić dziecko więc s. to bardziej obowiązek niż nasze hulaszcze przyjemności w sypialni, w kuchni, w pokoju czy w łazience. Edukacja seksualna? Kto by widział, żeby takie rzeczy w szkole?!? Nie ma mowy.

A jak nie ma mowy, to i jest ciekawość. Młodzież pełna życia i wigoru daje upust swoim fantazjom właśnie w mowie. W czasie konferencji cokolwiek bym nie powiedziala, kwestie bardzo nawet odległe wywoływały chichot. Nie wiedzialam o co chodzi, sama nie widząc związku, pytam innych trenerów. Odpowiedz jest prosta, „bo przez chrypkę powiedziałaś cos co moglo zabrzmieć jak cos innego co wywołało takie skojarzenie i to znaczy właśnie to”. Prawie jakby robili penisa z marchewki. Kojarzy się tu wszystko z wszystkim. Każdy skecz, piosenka, dowcip ociera się o słowo na s. A ja nie widze związku, nie wybucham śmiechem i nie łapie humoru.

Pod koniec dnia podchodzi do mnie Ira, jedna z trenerek i mowi, „bo widzisz, u was w Europie to jak sie chce to można, można mieć chłopaka i z nim mieszkać, można kochać kogoś i się z nim kochać nie przynosząc plamy na honorze rodziny, my nawet nie możemy za bardzo rozmawiać o seksie w domu, więc jak jest okazja to wszystko się nagle kojarzy”.

Dzień 31


„Oh Sir Johny please dont touch me” nie raz zdażyło mi się śpiewać tę rubaszną piosenkę jedynie z pozoru zachowującą dobry smak. Jednak w zderzeniu z kolektywistyczną kulturą Kazachstanu, słowa wersetu nabrały nieco innego znaczenia. Cokolwiek by nie mówić, w kochanej Europie, dla nas jedynie z pozoru kolektywnych ludzi, dotyk przychodzi po pierwsze z czasem, po drugie za pozwoleniem, tutaj nie konecznie. 

Dlatego też moje zdziwienie było niebagatelne gdy podczas pierwszej konferencji ludzie, nawet nie przedstawiwszy się uprzednio, od razu rzucali się na mnie i ściskali, całowali, dotykali... Dla nich to norma, to wyraz ekspresji pozytywnych uczuć. Dla mnie to naruszenie mojego prastarego dobra, mojej strefy prywatnej. Bo inaczej jest przeciez gdy takie uściski i umizgi przychodzą stopniowo, zgodnie z rozkladem każdego podręcznika do pracy w zespole, najpierw poznajemy imiona, potem kilka faktów o sobie, potem rozmawiamy i dopiero pozwalamy sie dotknąć... tutaj najpierw sie uściskajmy, wycałujmy, a rozmowa jak trzeba to przyjdzie, jak nie trzeba, to po co...

Różnice kulturowe, myśle sobie i zaciskam zęby. Dam rade, dam rade, wytrzymam... powtarzam i kolejny trening zaczynam od krótkiej anegdoty. Tlumaczę uczestnikom różnice kulturowe wlasnie odnośnie powitań. Mówie,
„Dla nas ważne jest żeby zostać przedstawionym przez kogoś, sami raczej nie wyciagamy ręki i nie biegamy od jednej do drugiej osoby mówiąc „cześć, jestem Ola””
Acha... słysze pomruki.
„Poza tym my wyciągamy rękę to znaczy najpierw podajemy rękę, dopiero z czasem będziemy nowopoznanego ściskać czy calować”
Oooo – pojawia się zdziwienie
W skali MMPI mam wysoką ekstrawesje i otwartość na nowe doświadczenia, wciąż w zderzeniu z Kazachami zaczęłam się zastanawiać czy normy MMPI są aż tak bardzo zależne od podłoża kulturowego że nagle z ekstra zmieniłam się w zamkniętą w sobie introwertyczke, która broni swojej strefy 0,5x0,5m2? Otóż, nie koniecznie. Co prawda obie te skale są zależne kulturowo jednak warto się zastanowić nad istotą każdej z nich. Ekstrawertyzm to chęć wyrażania siebie, ekspresji, forma jest aktorem drugoplanowym. My zwykliśmy wyrażac siebie przez słowa, pośród stepów króluje kinestezja. 

Ja czuje zakłopotanie gdy nieznajoma osoba podbiega i rzuca mi się na szyje, oni gdy ktoś wyraża emocje werbalnie. Ja zwykłam chwalić bądź ganić słowami oni albo przytulą albo nieprzytulą co oznacza brak aprobaty.