niedziela, 31 lipca 2011

Dzień 44

Pusta lodówka to ewenement na skale życia studenckiego, coś, czego szczęśliwi mieszkający z rodzicami nigdy nie zasmakują, nigdy też nie zrozumieją wyrazu sytuacji ani jej przyczyn. Przyczyn, które biednego osobnika płci nie określonej zmuszają do ponurego stwierdzenia "w lodówce mam stertę niczego-do-jedzenia". I nie, nie jest to kwestia zasobów bynajmniej, nie jest to kwestia zbliżającego się końca miesiąca, to kwestia ruszenia siedzenia i pójścia do sklepu, tudzież zmuszenia głowy do podjęcia decyzji o nie kupowaniu chipsów i coli tylko czegoś, co można ugotować i zjeść po ludzku. To kwestia nie chodzenia do gyros baru i kopsnięcia się na targ rano po świeże warzywa... to kwestia tego co naturalne dla mamy i taty, a tym samym tak obce ich dzieciom. 

I pomimo tego, że najczęściej zdrowo się odżywiam, że nawet w Kazachstanie jem codziennie warzywa i owoce, dostarczam wystarczającą porcje białka, cukrów i witamin, wciąż kilka dni zapracowania najczęściej kończą się z ręką w nocniku, albo raczej bez ręki w... lodówce. I jeszcze targ, który nie dziala w poniedzialek, i jeszcze kwestia pracy od świtu do nocy, i jeszcze.... setka innych wymówek nasuwających się jakoś tak... samo.

I perspektywa kolejnych dziesięcioleci bez wolnego czasu, w biegu za karierą, w biegu za sukcesem, w biegu za tym, za tamtym, kiedy najcześciej nie bede miała chwili na porządne zakupy albo ... nawet jeśli rozwiąże kwestie zakupów, bo przecież alma dowozi, to zawsze zostaje problem oporządzenia. W czasach kiedy jedzenie do nas przychodzi, pizza dojeżdża, take-a-way zaprasza na każdym kroku, wizja spędzenia kilku godzin na przygotowanie porządnego posiłku troche mija się z celem...

Dzisiaj w radio debatowano nt edukacji zywieniowej, albo raczej jej braku. Wkrótce zamiast wkuwania dat czy wzorów, trzeba będzie wprowadzić zajęcia nt żywienia. Takie wychowanie do życia w rodzinie, już nie o seksie ale o jedzeniu.

W Kazachstanie ludzie nie rozumieją naszych europejskich problemów z brakiem czasu w roli głównej. Tutaj każdy wie co ma robić, chłop ma zarabiać, kobita ma kupować, gotować i sprzątać, niezależnie od statusu społecznego wygada to bardzo podobnie. On może ugotować plaw, bo to męska potrawa, ona może pracować, ale tylko jeżeli nie koliduje to z jej naturalnymi obowiązkami. I koniec, nie ma wątpliwości, myślenia o pustej lodówce, myślenia czy kiedykolwiek naucze się gotować i czy w ogole to mi się przyda.
Świat podzielony na moje - twoje, czarne - białe, jej - jego, czasem w swojej prostocie urzeka.

Dzień 43

Frustracja, F-R-U-S-T-R-A-C-J-A, stan gdy emocje siegają zenitu, gdy już niczego się nie chce, gdy najlepiej byłoby usiąść na środku drogi i zacząć i krzyczeć, i płakać. Frustracja przychodzi wlasnie wtedy, kiedy nie trzeba, wlasnie wtedy, kiedy najlepiej by było zachować spokój. Wtedy też, pomimo najlepszych chęci spokój się gdzieś chowa i racjonalność nagle po prostu milknie.

Panna na F. ostatnio bywa moim częstym gościem, nie żeby wrażliwość kulturalna zawodzila, nie żeby nawet bylo się na coś konkretnego skarzyć, jednak kropla drąży skałe, jednak to że ktoś się spoźnia pół godziny na kazde spotkanie, jednak to że maila tutaj sie czyta a nie odpowiada na,  że płaci się za cos innego co się dostaje, że mowi się jedno a robi cos zupełnie innego... I tak, na poziomie kognitywnym wiem, ze to różnice kulturowe i wszyscy ludzie maja dobre intencje, jednak zostaje poziom emocjonalny, jednak serce nie słucha, jednak ono wstaje i drze się - BASTA, Be A eS Te A!!! Rozumm tylko mówi, że w oparciu o wcześniejsze doświadczenia i badania na temat szoku kulturowego to jest normalne i że podobno  minie. 

pytanie kiedy, pytanie czy do tej pory po prostu nie wybuchne..