piątek, 29 lipca 2011

Dzień 42

Da, da, da, niet niet, zadorogo, jaj, jaj.. jazgot, świts, krzyk, szum, dyskusje, szarpaniny, gadaniny, targ, targo, targooowaaaaaććććć. Tak w kilku slowach można opisać baracholke - największy targ w Kazachstanie najdujący się jakieś 30 minut taksówką od Tole bi / Kunajewa czytaj mieszkania.

Kto byl w Almaty i nie zawital na baracholke nie wie co traci. Targ podzielony na sześć części każda z zupełnie innym asortymentem i dla innej grupy docelowej. Miasto w mieście, stoiska pełne butów, torebek, ubrań, bielizny, sprzętu IT itd. A każde stoisko ma swoją przekupkę, a każda przekupka ma swojego pomocnika, a na każdym stoisku zupełnie to samo. Nie, do dzisiaj nie wiem jaki jest sens 10 stoisk ustawionych obok siebie z takimi samymi butami  w takiej samej cenie. no ale, co kraj to obyczaj.

Obyczaj to również targować się ze sprzedawcą. Większość europejczyków ma z tym problem, no bo przecież przez cale zycie uczono nas że cena to cena. Tutaj cena to początek, to pretekst do rozmowy, do negocjacji o pięć groszy twających w nieskończoność.
Targować nauczylam się jeszcze w Indiach, Do dzisiaj pamietam "ketna baja?"  czyli ile to kosztuje? Na początku, co prawda czulam się troche dziwnie i niepewnie, jezeli za każdym razem musialam na nowo ustalac cene, ktora i tak jest juz ustalona, a tylko traci się czas na długich dyskusjach. Potem przywykłam, polubilam nawet targowanie, targowanie nie o pieniądze, ale ot tak, dla sportu. Dlatego też zmierzenie się z kupcami z doliny Tien Szan nie bylo aż tak trudne.
Pozostaje oczywiście kwestia języka, jednak wszystko da się zalatwic bedac wprawiony w negocjacjach. Dlatego też juz po kilku chwilach, ze swoim zawodowym spojrzeniem wprawiajacym w zakłopotanie nawet najbardziej zatwardzialych kupców wyruszyłyśmy z dziewczynami na podboj baracholki.

Wchodząc coraz bardziej wgłąb straganów ze świecidełkami, mijając kolejne aleje z tymi samymi butami, w którce nie mialysmy juz nawet ochoty na zakupy. Szczególnie kiedy okazalo się, że pomimo znośnego w Europie rozmiaru buta rowne 39, w Kazachstanie za małe było nawet 41, a większych butów po prostu nie produkują. I w każdym kolejnym sklepie dokladnie ta sama śpiewka."Budziet horoszo" zeby potem powiedzieć "istvinitie" w znaczeniu ze sorry. Zatem gdy już kupilyśmy niezbedne suweniry, zdecydowalyśmy się na powrót ochoczą gromadką do domu.

W drodze powrotnej z wamirzyska (jak almatyńczycy nazywaja baracholke), myśli aż same mi uciekały w przestworza. Myślałam o Polsce, o tym że wróce do domu na świeta i że bedzie sylwester, i co mam ubrać na sylwestra a co na nowy rok. I gdzie mam pojechac miedzy świetami, i gdzie bedę za rok, i gdzie to wszystko zmierza, i kiedy w koncu ta bańka mydlana stworzona z setki marzeń i snów o nieznanym, w końcu dotknie ziemi i rozpryśnie sie na tysiące barw...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz