wtorek, 16 sierpnia 2011

Dzień 46


Kahanat, tudzież Каганат, tylko wymawia się to G jak KH, takie polskie, no właśnie takie polskie nic, bo przeciez od kiedy mamy dzwieki gardłowe w języku polskim. Więc Kahanat zostaje Kahanatem i tyle, i znowu słysze że nie potrafie tego przeczytac dobrze. No nie potrafie, cóż zrobić. Jakoś nie przypominam nikomy, że mamy w Polsce Strzebrzeszyn albo chociaż dżdżownice. Co tam, nie bedziemy robic z igły widly, ja Kahanatu nie wymówie, oni sie cieszą, wreszcie cos czego nie mamy.

Czym zatem jest K? K to nic innego jak stołówka, no może nie jest to zupełnie bar mleczny ale coś koło tego. Kahanat, to miejsce w którym można ustawić się grzecznie w kolejkę, przejść od jednego końca do drugiego z tacą, zza szklanej lady pokazać paluszkiem to i tamto, napić się kompotu bądź domowej roboty lemoniady i zjeść bardzo, bardzo typową kazachską kuchnie. Można, znaczy że generalnie można, bo ja raczej nie mogę.

Jesteśmy w największym w miescie Kahanacie, tuż obok uniwersytetu, Salta pyta się czy mają coś bez mięsa, co też nie jest deserem. Kobieta patrzy dość dziwnie, uśmiecha się i pyta – A kurczak może być? Raczej nie. „To nic innego bez mięsa nie mamy”.Na obiad jem zatem ryż z warzywami i sałatkę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz