czwartek, 9 czerwca 2011

Dzien 2

Tym razem udaje mi się wstać o pierwszej czyli na domowy o 9tej. Robie zniewalające postępy. Słońce za oknem świeci tysiącem promieni, trzeba iść na dwór. Pomimo tego że jest niedziela dowiaduje się że market warzywny będzie otwarty. Zielony Market – to prawie jak wesołe miasteczko dla mnie. Przechodzimy pomiedzy straganami, truskawki, morele, świeże ananasy, potem warzywa, papryka czerwona, zielona, żółciutka, bakłażany, cukinie wyglądajace jak przerośniete ogórki, rzodkiewka, rzepka, wszystkiego pod dostatkiem! Jestem uratowana, przy najmniej do końca września, potem podobno na straganie pustki. Widzimy stoisko z jajkami, wszystkie ostamplowane i białe, pytam Sabine czy nie można tutaj dostać jajek ze wsi ona mi na to, że sama balaby się jeść takie, nie-sprawdzone. Kupuje dziesięć dużych z czerwonymi stępelkami. Idziemy dalej, im bardziej w strone dworu, tym ceny mniejsze, wciąż drogo. Dużo drożej niż w Budapeszcie, drożej niż w polskich delikatesach, a to przecież stragan.

Na straganie już różnic kulturowych dużo więcej, po pierwsze o wszystko trzeba się targować, co samo w sobie nie jest problemem, tylko jak to zrobic po rosyjsku? Intuicja mi podpowiada, że nauczenie się kilku zwrotów „za dużo”, „za drogo” czy kwot do zaplacenia będzie niezbędne Na szczęście języki słowiańskie są na tyle podobne, że rozumiem piąte przez dziesiąte, najwięcej z kontekstu. Idziemy dalej, na dworze wyłaniają się budy z ubraniami, chińskimi naczyniami, nie-wiadomego-pochodzenia kosmetykami, których słyszałam ze lepiej nie kupować, pomimo że mają naklejki nivea czy dove. No i kurczaki. Pogoda dzisiaj wyjątkowo dopisala, jest co najmniej 30 stopni w cieniu i na samą myśl o hordach bakterii czających się na białkową powłokę kurczaka robi mi się niedobrze, a to dopiero początek, w końcu są ludzie w kolejce zeby takiego kuraka kupić, wziąć do domu i przygotować na obiad...
W tych momentach bardzo się cieszę z bycia wegetarianką, cokolwiek bym nie jadła to zawsze warzywa i owoce, prawdopodobieństwo zatrucia zawsze mniejsze, no abstrahując od sytuacji ogorkowej epidemii, z która teraz walczy Europa. Dodatkowo, z trudem ale jakoś ludzie rozumieja, że jeżeli nie jem mięsa z przekonania to nie dlatego, że chcę ich obrazić. A co zrobić w momencie kiedy jadąc do innego, bardzo innego kraju, jesteśmy poczęstowani bardzo dziwnego pochodzenia mięsem? Etykieta więszości wymaga zjeść i się uśmiechnać, mi, pozwala odmówić.

Wracamy z zakupów obładowane torbami, zaczyna padać, trzeba się spieszyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz