niedziela, 26 czerwca 2011

Dzień 20

Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnim razem zdarzyło mi się wstać o 6:40am, czasu lokalnego oczywiście, bo bedąc w Almaty wstać o 6:40am czasu domowego to i owszem, tyle że mamy 4h różnicy więc 6:40 to nie mniej nie więcej niż 10:40. W kazdym razie w związku z pełnieniem wysokiej rangi misji pod kryponimem WIZA musiałam poświęcic kilka dodatkowych godzin snu na poczet przyszłego sukcesu. 

O 7:00 już wychodzilam z domu Gulnar by tylko dojechać z Talya do ambasady Kazachstanu, złożyć podpis, wziąć kwitek, pojechać do banku, zaplacić 90USD, wrócić i odebrać wizę. I tu pojawiły się już pierwsze różnice kulturowe. Busik przeznaczony dla maksymalnie 10 osob z trudem mieści około 25, drzwi ledwo się domykają, ścisk, którego nie pamiętam nawet z Indii. Nie żeby to był problem ze stoimy, problem jest że cieżko oddychać, 36stopni, ludzie są przyklejeni do siebie jak figurki z plasteliny roztapiającej się w słonecznym żarze.  Pytam tylko czy jeszcze daleko wsztrzymując oddech. Drzwi otwierają się, kolejne osoby wsiadają do busa, kolejnych kilka głów, korpusów, ciał. Wreszcie nasz przystanek, masa ludzka wylewa się przez otwór w samochodzie, wszyscy sapią, łaknąc powietrza. 

Kolejny busik jest już luźniejszy, mamy nawet miejsce do siedzenia. Jedziemy pod drzwi ambasady Kazachstanu. Co ciekawe wszystkie ambasady Kazachstanu, niezależnio od szerokości geograficznej wyglądaja zupełnie podobnie. Strzeliste, nowoczesne, stal – szkło budynki w kolorach kremowym, błękitnym i żółtym, na środku godło Republiki i w centralnym miejscu postać prezydenta. Nie, nie da się niezauważyć. Kazachstan, jako zupełnie wielkie, zupełnie nowe panstwo wiedzie prym w futurystycznych rozwiązaniach... w architekturze, niestety wciąż wiele tu zostało z czasów slusznie minionych i w ludziach, i w metodach, i w zjawiskach społeczno – politycznych.

Jest godzina 8ma, ambasade otwierają dopiero o 9tej. Siadamy na ławce, wyjmuję kartkę papieru i w nagłówku wpisuje dzisiejszą datę. Pod 24 JUN 2011 piszę numer jeden i swoje nazwisko, w nawiasie umieszczam skrót PL. Kartkę pozostawiam na stoliku, nie mija 5 minut kiedy zatrzymuje się na parkinku samochód, wysiada z niego kobieta i podchodzi do stolika, wpisuje numer 2 i swoje dane, i tak kolejne osoby pojawiają się, wpisują na liste, odchodzą do samochodów bądz siadają  z nami na ławce w cieniu drzew. Za pięć dziewiąta podjeżdzają taksówki, by w ciagu następnych kilku minut zabrać oczekujących do banku KazKom. 

Każda z osob wchodzących do budynku ambasady po sprawdzeniu dokumentów dostaje kwitek z napisaną ilością pieniędzy w obcej walucie. Mój 90USD kwitek zabieram taksówka za 200som do banku, tam podaje kobiecie w kasie, płacę kartą i mogę jechać spowrotem do Ambasady. Mężczyzna w okienku mówi mi, że o 6:30pm dostane wizę więc „do zobaczenia”! „Do zobaczenia” odpowiadam i  udajemy się z Tajaną zwolna spacerując w cieniu drzew do najbliższego miejsca gdzie mozna wreszcie zjeść śniadanie. 

Kuchnia Kirgistanu wiele nie różni się od Kazachskiej, przynajmniej z perspektywy wegetarianki. Zamawiamy dwie sałatki, ryż z warzywami, pieczone warzywa,  porcje makaronu z tuńczykiem i kawe, herbat, sprite za łaczną kwote 470 som z napiwkiem wliczonym. 470 som to równowartość 27zł. Porcje okazują się względnie duże, sprite zimny, a kawa i herbata gorące. Wszystko z bardzo miłą obsługą kelnerską, wszystko za śmieszne pieniądze. 

Jedząc rozmawiam z Talya o Kirgistanie, ona sama jest w połowie Kirgiską, w połowie Mongolką. Żyje w kraju muzłumańskim, ale tylko z nazwy i zastanawia się ostatnio czy jest muzlumanką czy może buddystką jak jej mama. Opowiada mi o Kirgistanie - Szwajcarii Centralnej Azji, kraju w 94% pokrytm górami TienSzan, kraju dwóch rewolucji w ciągu 5 lat wciąż walczącym z korupcją, wciaż walczącym z biedą.  GDP całego Kirgistanu jest mniejsze niż młodziutkiej, 700.000 stolicy Kazachstanu Astany, w tym zdecydowanie Kirgistan nie przypomina Szwajcarii.  Wciąż, gdziekolwiek spojrzeć łańcuchy Błękitnych Gór wprawiają turystę w osłupienie. Jest pięknie. 

Zostawiamy moje bagaże w szkole językowej, nieopodal ambasady i jedziemy na jarmark. Kto by pomyślał, że w tym malutkim, górskim kraju znajduje się najwiekszy w Azji Środkowej jarmark. Wchodzimy w sieć uliczek, w których po chwili znajduję wszystko co mogłabym chcieć, zupełnie nie chcę kupić. Przyzwyczajona do  Polskich targowisk z warzywami, owocami i różnej klasy ubraniami dziwie się widząc nie tylko sterty ciuchów, butów czy jedzenia, ale sprzęt AGD, biżuterię, pralki, lodówki, telewizory plazmowe, lampy i przewody, fryzjera, dentyste, oddział banku, wróżkę, krawca, szewca, optyka,  brakuje tylko hotelu i komisariatu policji, bo bar i jadłodajnia z wielkimi michami ryżu też się gdzies pokazała. 

Ceny wydają się zupełnie z innego świata, kupuje kilka ubrań na straganie z Made In Kygyzstan, Talya zaopatrza się w kadzidełka, potem jeszcze zachodzimy na sekscje z rzemiosłem i ja kupuje breloczki w kształcie jurty. Sprzedawczyni uśmiecha się do mnie tysiącem karatów swojej złotej szczęki, tak to podobno tutaj normalne żeby wszystkie zęby wymieniać na złote. Potem kilka razy jeszcze widzę pomarszczonych staruszków ze złotym uzębieniem, co już nawet nie robi na mnie większego wrażenia. Wracamy.

W domu Gulnar okazuje się, że ta ostatnio zauroczyła się w chłopaku, który teraz jest w Moskwie, ale wraca na początku września. Rozmawiają teraz za pośrednictwem vkontaktie, odpowiednika facebooka. Dziewczyna zastanawia się czy to będzie już na tyle poważny związek, że wyjdzie za niego za mąż. Ostatni jej chłopak, swoją drogą też jej pierwszy, niestety nie oświadczył się jej i rodzice byli tym zawiedzieni. Gulnar w lipcu kończy już 21 lat więc najwyższy czas by wyszła za mąż. Talya nie wie co jej doradzić, gdyż ma dopiero 19 lat i do tej pory nigdy nie spotykała się z żadnym chłopakiem, nie wie też jak poznać czy takowy ma poważne zamiary co do dziewczyny. Rozmowa przechodzi na temat, jak to jest u Was w Europie. Mówię, że mam 21 lat wiec jestem za młoda żeby sie zastanawiać nad tym, czy osoba z która się spotykam będzie moim przyszłym mężem. One patrzą troche z niedowierzaniem, by zakończyć wątek stwierdzeniem „achaaaa”.
Jest gorąco, ponad 35 stopni. Prysznic okazuje się byc nieziemskim rozwiązaniem, jednak w nowoczesnym domu Gulnar prysznic znajduje się na zewnątrz, tak samo jak toaleta. Toaleta będaca bardzo ładnie wykafelkowanym pomieszczeniem z dziurą w podłodze. Co kraj to obyczaj, myslę.

W wolnym czasie sprawdzam skrzynkę mailową, nie ma tam potwierdzenia zarezerwowania mojego biletu pomimo, że w momencie kiedy się dowiedziałam o tym, że dostanę wizę dzisiaj wieczorem, dzwoniłam do AIR ASTANA by potwierdzić mój odlot. Wtedy też konsultant poinformował mnie, że muszę dopłacić 30 euro do ceny biletu otwartego, który uprzednio kupilam w agencji w Almaty. Podałam mu wszystkie dane, on zapewnił ze bilet bedze na mnie czekał. Po poludniu, gdy moja skrzynka mailowa nie zawierała wiadomości z linii lotniczych probowałam się bezskutecznie dodzwonic na infolinię. Call Center 24/7 okazał się być raczej reklamą niz prawdą, po kilkunastu połączeniach z automatyczną sekretarką sprawa okazywała się być trudniejsza niż przypuszczałam. 

Wreszcie w słuchawce telfonu usłyszałam głos człowieka, wytłumaczyłam sytuacje gdy uprzejma z zasady pani się rozłączyła. Historia powtórzyła się jeszcze dwa razy i za trzecim mogłam już porozmawiać z kimś, kto miał na tyle dobrej woli by wysłuchać mnie do końća. Niestety, moja rezerwacja nie była potwierdzona, wystapił błąd karty i nie można było zarezerwowac mojego biletu. Niestety nikt nie pomyślał że w takim wypadku wartoby było mnie o tym poinformowac albo mailowo albo telefonicznie, niestety błąd karty okazuje się byc tylko moim problemem. Kobieta obiecała przetrzymać jedno miejsce do 23.00 i kazała udać się na lotnisko by w biurze air astana zapłacić różnice w gotówce. Zgodziłam się, cóż innego było robić. 

Kirgistan będąc krajem nomadów słynie z turystyki konnej. Talya i Gulnar chcąc pokazać mi kirgiską gościnność w pełnej klasie zabrały mnie również na przejażdżkę konno. Niestety, żaden z instruktorów nie mówił po angielsku i w związku z tym nie pozwolono mi na nic poza siedzeniem na grzbiecie konia. „Turist, no no, dangerous”, nie było gadania. Wciąż, dowiedziałam się, że następnym razem możemy pojechać w góry na dwa – trzy dni, wypożyczyć konie na górską wyprawę i nawet przenocować w jurcie. Wszystko w bardzo kirgiskim stylu. Zatem czekam do września, gdyż w związku z tym, że moja wiza kończy się 25.09 zapewnę znowu będę musiała tu zawitać. 

Zbliżała się 21:30, wpadłysmy szybko do pobliskiej restauracji żeby tylko zjeść cos przed wylotem. Zamówiłam frytki, sałatkę i warzywa smażone na patelni, do tego lokalne piwo. Dziewczyny piwa nie piją, w ogóle nie piją alkoholu. Nie zeby to było jakoś specjalnie związane z religią, raczej tradycja, zwyczajnie nie wypada pannie pić. Po pierwszym łyku lokalnego specyfiku wiem już dlaczego, nie dość że piwo mają tu kwaśne to jeszcze cierpkie. Takie połączenie smaków nie wpływa zapewne na wzrost spożycia. Jemy i czekamy na Ulukmana, który obiecał, że zawiezie mnie na lotnisko. 

Żegnajac się z dziewczynami sprezentowuje im po bombonierce w podzięce za pomoc i gościnność. Zgodnie z polską tradycją obdarowujemy naszych gospodarzy na wychodne, co by nas dobrze pamietali, tutaj natomiast źle jest przyjść do czyjegoś domu bez prezentu na wejście. Co kraj to obyczaj, znów myśle.
Ulukman wiezie mnie na lotnisko w Manali, jestesmy tam za dziesięć 11sta, biuro air astana jest zamknięte, infolinia to jedynie automatyczna sekretarka. Siadamy w kawiarnii i dumamy, jedyną względnie sluszną opcją jest czekac do odlotu – 4rano i miejmy nadzieje przy odprawie kupić, dokupić bilet. Tak też robimy, Ulukman odjeżdza, a ja zostaje z laptopem i filiżanką espresso  w kawiarni vis a vis biura air astana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz