poniedziałek, 27 czerwca 2011

Dzień 22

Sama się na to zgodzilam, podpisałam cyrograf, kupiłam bilet i w pelni świadoma tutaj przyjechałam. Ja, Aleksandra, z domu Sawicka, zgodzilam się na różnice kulturowe możliwie w negatywnych dla mojego poczucia dobrego smaku czy wygody skutkach. Zgodziłam się i masz Ci babo placek. 

Po 24h na lotnisku, ciężkiej batalii by dostać bilet za który zapłaciłam, jeszcze cięższej by w ogole przejść odprawę celna w Almaty i wydostać się z lotniska, potem targowaniu się w monsunowym deszczu dojechałam do mieszkania by... we własnym mieszkaniu, własnym pokoju, własnym łóżku i własnych kapciach znaleźć Dorote. Dorota, Bogu ducha winna brunetka z Czech, z zakłopotaniem podaje mi ręke, przedstawia się i mówi że Kazaszka, która odebrała ją z lotniska rano powiedziala ze ma tu zostac, zaczekać.  następnego dnia ma po nią rano przyjechać,  pokaze jej miasto i wsadzi do pociagu do Tarazu. 

Do tego czasu Dorota miała zostać w mieszkaniu i sie rozgościć, słowem czuc jak u siebie w domu. Bylo już grubo po 1wszej, więc nie było czasu na dyskutowanie, Dorota nawet nie wiedziała, że dzisiaj wracam, myślała że zostanie sama w mieszkaniu. Zabrałam swoje prześcieradło, jakiś koc i położyłam się spać na kanapie, przecież w środku nocy nie będę dziewczyny wyrzucać, nawet tlumaczyć że moje łożko to ... z reszta, przecież nie jej powinnam to tlumaczyć. 

O 9tej rano do mieszkania przyszła K. z dwoma kolejnymi osobami, Gabriella ze Slowacji i Mikiem z Holandii. Widząc, ze jestem wciaż w piżamie i na kanapie wciaż lezy koc pod którym spalam, K. zabrała wszystko i wrzuciła do drugiego pokoju. Przecież nie mozna takich rzeczy gościom z zagranicy pokazywać. Kazała im się rozsiąść, zapytała czy zrobić im herbatę, zapewniła że jakby chcieli to mogą się tutaj wykąpać, położyć, wyspać, zostawić bagaże... normalnie czym chata bogata. Jedyne na co mogłam sobie pozwolić to patrzenie z oslupieniem na Karinę rządzącą się moim mieszkaniem. Rozumiem, to mieszkanie z przydziału, ona teoretycznie ma do niego rowne prawo, ja nawet rozumiem gościnność, tylko ja też w pewnym sensie jestem jej gościem...  

Koniec, konców K. przygotowała łózko dla Mika, Dorota położyła się na kanapie, a mi zostal już tylko fotel.  Poszłam do sklepu, lodówka bowiem świeciła pustkami, a ja ostatnio jadłam dwa dni temu wieczorem.  Wróciłam, by dowiedzieć się, że Karina wysprzątala cale mieszkanie w czasie kiedy byłam w Biszkek, cóż ... gdybym wiedziala, że będę kogokolwiek gościć to pewnie wziełabym to pod uwagę... 

Kiedy wreszcie „moi goście” poszli zwiedzać miasto zabrałam się za sprzątanie, zupelnie jakbym nie miała co robić w niedzielne popoludnie. Chociaż prawdę mówiąc nie miałam zbyt wiele rzeczy do zrobienia, internet nie działał, poprzecinane zostały kable, a ja nie umiałam tego naprawić. Więc jak każda pożądna Kazachska kobieta zaczełam od prania prześcieradeł potem wyszorowałam łazienkę i kuchnie by koniec końców wymyć podłogi.  Poszłam na targ po warzywa i do kawiarnii, by na chwile chociaz połączyć się ze swiatem. Pierwszy raz w życiu zamówiłam też herbatę po rosyjsku. Siedziałam, pisałam, sprawdzalam poczte, nawet nie zauważyłam jak zaczęłam śpiewać zupełnie nie pod nosem... a co tam, jestem turystą, turyście wolno! Taka moja zemsta za poranek pełny gościnności.

Wracając do mieszkania na ganku zastałam radosną gromadkę, z sześciu osob znalam tylko trzy, to znajomi K. Przyszli odprowadzic naszych gosci na pociag. No dobra, niech sobie przyszli, rozsiedli się, wyszli. Znowu zmiotłam i umyłam podłogę, i patrze na ten przerwany kabel, patrzę i myślę. „Łączenie kabli od telefonu powinno byc zawarte w podstawie programowej szkoły średniej w ramach fizyki, przynajmniej w klasach profilu mat – fiz”. U mnie nie bylo, niestety i teraz patrze na ten kabel i mysle. Myśle ze interent by sie przydał, myśle ze nie mam pojecia jak połączyc kable zeby działało i nawet nie wiem jak odłączyć prąd bo przeciez w jednym z nich jak nic płynie. 

Zdecydowanie trzeba zdjąć osłonę z miedzianych kabelków,do dyspozycji mam deskę do krojenia, nóż i pensete z gumową osłonką. Bogowie, cóżeż i to za opatrzność losu, że w ogole mam te pensete z osłonką! Dobra, do dzieła. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw, skreśleniu z listy osob, które mogłyby mnie wyręczyć, a trzeba przyznac że zazwyczaj wiele jest takich jegomości, blondynka też potrafi. To siadam przed kablami, mocuje się, nacinam, podważam, rozważam... w końcu osłonki kabli zostały spacyfikowane. Teraz trzeba to wszystko połączyć... 4 kable z jednej strony, z drugiej 2, to daje mi 3! możliwości, znaczy 6. No nie najgorzej. Zaczynam od najprostrzego, dwa kabelki z jednej strony do dwóch z drugiej... 

Gdy w słuchawce telefonu pojawia się sygnal, moje malutkie, skamieniałe serce napawa duma! Jestem połączona ze światem! Teraz trzeba to jakos zabezpieczyc i mozna  uruchamiać komputer. Taśma klejaca okazuje się jedynym słusznym rozwiązaniem, przynajmniej do czasu kiedy nie kupie izolacyjnej. 


Juz przeglądając sterte stron www myśle sobie, ile jeszcze razy zdaży mi się zrobic tutaj cos, czego nigdy się po sobie nie spodziewałam? Ile niemożliwych granic jeszcze przeskocze, nawet nie zdając sobie sprawy, że już stoje na drugim brzegu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz