niedziela, 26 czerwca 2011

Dzień 19


Gdy byłam małym dzieckiem i dorośli wiecznie narzekali na brak czasu gdy nam się on niezmiennie dłużył, zastanawiałam się zawsze czy możnaby było posiąść moc ducha czasu i wydłużać bądź skracać dobę choćby o kilka godzin wedle wlasnego życzenia. O, jakże życie byłoby wtedy prostsze i przyjemniejsze, zapracowani mieliby chwile na wytchnienie, znudzeni nie musieliby wciąż czekać, dzieci szybciej by dorastały, młodość nie kończyłaby się tak prędko.  Jednak jak wiadomo magiczna moc ducha czasu jest pilnie przez niego strzeżona, powiadają ludzie, że jedna czarownica – Hermiona miala kiedyś w rękach klepsydrę, którą mogła zakrzywić nieco czaspoprzestrzeń, mówiło się również o eliksirze młodości jednak więcek z tego było bajania niż prawdy udokumentowanej w literaturze faktu. 

Czwartek okazał się bynajmniej być dniem, w którym nawet klepsydra zatrzymująca czas na chwile bylaby zbawieniem. Gdy w Polsce świętowano Dlugi Weekend Czerwcowy i w ogniu słońca, żarze węglików dosmarzały się kiełbaski, ja biegałam z kąta w kąt, skypowałam, umawiałam, dogadywałam i przede wszystkim sprawdzałam wizy do Kirgistanu.  Po telekonferencji z Rumunią Maciek został zaakceptowany do udziału w projekcie edukacyjnym, po kilkunastu mailach wymienionych z Turcją moi podopieczni wreszcie mogą tam pojechać na wolontariat, po dziesiątce smsów spotkałam się z Arianą i ustaliłam kwestie naszych spotkań. Konferencja, za którą jestem odpowiedzialna też osiąga zadowalający stopień przygotowania, słowem po tych kilku tygodniach w Kazachstanie, wreszcie zaczyna się układać. A ja, nic innego jak pakuje się i znowu wyjeżdzam.

Wyjazd do Kirgistanu to bardziej służbowy obowiązek niz przyjemność, wciąż mam nadzieję, że pobyt będzie pozytywny w skutkach i odczuciach. Jadę tam po wizę. W związku ze zmiana regulacji prawnych w Kazachstanie nie można aplikować na roczną wizę. Jedyną opcja jaką nam pozostaje to w miare tani lot do Biszkek w Kirgistanie, wiza na wejście i aplikacja po wize do Kazachstanu wystana w kolejce przed ambasadą. Metoda jest prosta, system zawsze działa, troche to dziwne, troche zbyt niewiarygodne, ale w momencie gdy stoi się już w tej durnej kolejce, wpisuje się swoje nazwisko na tę durną liste i czeka się do tej durnej 6:30 wieczorem na paszport, nawet to nie zastanawia czy wzbudza jakiś silniejszych emocji.
Karina zlapała mi taksówkę spod bloku głównego uniwersytetu, tysiąc KZT i jedziemy. Jedziemy, jedziemy, droga jakaś dziwna, droga jakaś inna, niepoznaje jej chociaz na lotnisku bylam już 3 razy. Dopytuje czy to do Airport, tak tak potakuje kierowca i znowu skręca w nieznanym kierunku. Czas mija a my mamy coraz mniejsze szanse na szczęsliwy obrót zdarzeń, korków nie ma, powinno się udać, tylko dlaczego wciąż nie poznaje okolicy? Wreszcie, ni stąd ni stamtąd pojawia się napis – Almaty Airport, udało się!

Kontrola na lotnisku obyła się bez kontroli bagażu. Tak, przechodząc koło potworów połykających wszystkie torby na taśmie by je przeszklić i sprawdzic w żołądku a na końcu wypluć z kretesem, nikt nawet nie poprosił mnie o dokumenty. Cóż bylo robić, poszłam do rządka Check – in, wzięłam bilet, kontrola paszportowa i jestem na strefie bezcłowej. Tak bardziej teoretycznie jestem, bo w całej strefie otworzony był kiosk, kawiarnia i automat z napojami.  Usiadłam więc i czekałam na głos z megafonu zapraszający wszystkich podróżujących do Biszkek o podejscie do bramy. 

„To naprawde jest nasz samolot”, pomyślałam ze ździwieniem gdy autobus lotniskowy wysadził nas na placu, a kolejka współpasażerów zaczeła formować się gęsiego do „awionetki”.  Siedem stopni dzieliło nas od pokładu KC/7A23T3, jeszcze nigdy nie leciałam tak małym samolotem. W środku dwa rzędy siedzeń po dwa miejsca w każdym. Łącznie 30 miejsc  - autobus. Dwie stewardessy na pokładzie i pilot, kawa, herbata, sok i słodki poczęstunek. Lot ALA – FRU KC 109 przebiegł spokonie i planowo po 45 minutach byłam już w Kirgistanie. 

Po wejścu na pokład lotniska co bardziej doświadczeni w zdobywaniu wiz od razu rzucili się na kupkę z wydrukowanymi formularzami aplikacji. Niestety, przede mną w kolejce była wycieczka z Singapuru, więc musiałam swoje odestać. 1 strona A4 wypełniona czarnymi, drukowanymi literami, jedna wolna strona w paszporcie ważnym jeszcze co najmniej 6 miesięcy, 70 dolarów i po chwili dostaje różową naklejkę do kolekcji. Jeszcze tylko kontrola paszportowa i jestem gotowa.  

Zawsze wiedziałam, że prawdopodobieństwo pojawienia się ciekawych historii podczas podróżowania jest skorelowane z odcieniem włosów, w takim znaczeniu że im czupryna jaśniejsza tym więcej dziwnych zdarzeń. Kiedy już miałam po prostu dostać pieczątke w paszporcie i mój pobyt w Biszkek miał zostać oficjalnie „klepnięty”, bardzo dociekliwy celnik zaczął zadawać bardzo dziwne pytania.
„Wy z Polszy?”
„Tak”
„Jak jest Dobra Utra po polsku”
„Dzień dobry”
„A jak jest, jak sie masz?”
„Jak się masz?”
„To jak sie masz?”
„Dobrze dziękuję”
„Dlaczego przyjechałas do Kirgistanu?”
„Odwiedzic kolegę”
„To Twój chłopak?”
„Chyba nie muszę odpowiadać na takie pytania”
„Aleksandra, ładne imię”
„Dziękuję”
„To rosyjskie, prawda?”
„Nie greckie...”
„A podoba się w Kirgistanie”
„Jeszcze nie byłam”
„Długo zostaje, moze oprowadzić?”
„nie, nie dziękuję, spieszę się”
I dopiero kiedy przysłuchując się naszej konwersacji kolejny celnik zwrócił mu uwagę, mogłam dostac oficjaną czarną pieczątkę, przejść przez bramkę i poczłapać w kierunku rozsuwanych drzwi z napisem Exit.
Ulukman czekał już na mnie w hallu lotniska, wyszliśmy na parking gdzie chłodne powietrze trochę mnie rozbudziło, nie w samolocie nie zdążyłam zasnąć. Wsiedliśmy do jego japonskiego samochodu, który ku memu zdziwieniu okazał się mieć wciaż kierownice po prawej stronie. Tutaj, sprowadzane samochody nie zmieniają systemów tylko jeżdzą po lewej, jako tako jeżdza. Po drodze zatrzymaliśmy się na przydrożnym straganie i kupiliśmy wielkiego arbuza. Zaczął się właśnie sezon arbuzowy, później juz tylko co kilka metrów widzieliśmy stosy zielonych owoców w paski i centki.

Droga trochę się dłuzyła albo to ja bylam wyczerpana, dochodziła północ gdy dojechaliśmy do domu Gulnar. Tam dziewczyna odebrała mnie z rąk Ulukmana, nakarmiła arbuzem, napoiła herbatą i dalej tylko rozmawiałyśmy o różnicach kultralnych na froncie zderzenia kultur.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz