piątek, 27 maja 2011

Dzien - 6

Dojechalam do Krakowa. Uderzam do ksiegarni, ciuchow juz kupowac nie moge, ale ksiazki to inna sprawa, w koncu w Kazachstanie nie dostane. Z ksiegarni wychodze z 3 tomami i czekam czytajac pierwsze zwroty z rozmowek polsko rosyjskich. Michas gapi sie na mnie przez jakies pietnascie minut w czasie ktorych ja wymawiam "Ja nazawut Ola" i tym podobne, stoi, czeka az podniose glowe. W koncu patrze...Nie, Michas, calys, zdrowys, tak sie ciesze ze Cie widze.

Idziemy przed siebie, gubimy sie, mylimy drogi bo rozmowa jest zbyt zaprzatajaca. Nie, nie widzielsmy sie wieki, tak, tak wiele jest do powiedzenia, siadami przy sukiennicach a ja opowiadam o Indiach, o Grecji, o Wegrzech i snuje plany nt Kazachstanu. On slucha uwaznie i odwzajemnia sie opowiescia o Maroko, o planach na Wielkie Hinduskie Wakacje. Boze, jak to sie stalo ze przez te 2 lata w ogole nie rozmawialismy?

Wracam do Budapesztu cudem kupujac bilet u kierowcy autobusu, cudem bo agencja u ktorej kupilam bilet otwarty nie zarezerwowala mi miejsca, cudem bo wolnych miejsc bylo az 2. Jedziemy, ostatni raz do Budapesztu przynajmniej na razie. Droga jak zawsze gdy wraca sie do siebie nie dluzy sie a tylko wzbudza oczekiwanie, tych samych znanych miejsc, tych samych znanych twarzy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz