wtorek, 21 czerwca 2011

Dzień 11


Żyjąc wciąż w dwóch strefach czasowych ogrom zainteresowanych kazachstańskim życiem znajomych nie ułatwia przestawienia się do „normalności”. Wtorkowe wcześniejsze pójście spać okazało się być trudniejsze niż zwykle, w środe rano – czyli w nocy dla większości zainteresowanych, u moich drzwi stał już Gio. Wstać zatem trzeba było. 

Mój drugi spacer po Almaty miał chociaż z założenia być rekreacyjny, okazał się trochę bardziej służbowo – obowiązkowy, widać za cenę tego słońca i bezchmurnego nieba przyszło mi zaplacić... płacąc rachunki. Gdy w Polsce płaciłam ostatnim razem rachunek za telefon i prąd, nie ruszyłam się nawet z kanapy w salonie, laptop jak zawsze wylądował na moich udach, zakręciła się ikonka przeglądarki i po kilku kliknięciach, paru kodach i uzupełnieniu danych, zapłacenie rachunków można było uznać za wykonane. W Kazachstanie az tak latwo nie poszło, nie poszło a pochodziliśmy sporo. O ile prąd można bylo opłacić w okienku najbliższego banku, to z telefonem sprawa byla bardziej skomplikowana. 

Jedynie w oficjalnym oddziale Telekomunikacji , po odczekaniu kolejki która z jednej strony nie była długa, z drugiej prędkość urzędniczek można było porównać do strajku wloskiego, mogłam wreszcie podać numer telefonu, wyciągnąć żółto czerwony banknot i z dumą odejść z kwitem. Misja rachunki – zakończona sukcesem. 

Czekały nas jeszcze dwie misje tego dnia.  Rolki i mleko wciaż widniały na liście spraw pilnych i ważnych. O ile znalezienie rolek nie było sprawą trudną, to wybór należał do nie lada kłopotliwych. Biorąc pod uwagę wszystkie możliwe przesłanki – bezpieczeństwo, sposób eksploatacji, umiejętności użytkowania, kolor, cenę, wagę, fakt, że Kazachstan to pierwszy i ostatni kraj, którym przyjdzie mi na nich jeździć... zwiedziliśmy kilka sklepów, zmierzyłam kilka modeli, zaciągneliśmy informacji u sprzedawców i konsultantów by w końcu... odłożyć decyzje zakupu na następny raz. Rezultat misji rolki – zakończenie przesunięte w czasie – tak samo jak otwarcie stadionu w Warszawie, lepiej dokładniej niż szybciej... przynajmniej tego będę się trzymać. 

Misja mleko nie okazała się być tak łatwą jak by się przypuszczało. Za każdym razem gdy odwiedzaliśmy sklepową sekcję z nabiałem i padały te dwa magiczne słowa „bez laktozy” musieliśmy się liczyc z przeróżnymi reakcjami, głownie z odmową. Były też potakiwania i wiele razy odprowadzono nas do zsiadłego mleka tudzież pytano czym jest laktoza. Jednak „giving up is not my style”  zatem, z uporem przeszukiwalismy kolejne sklepy, półki z mlekiem, z produktami dla dzieci, dla dietetyków, diabetyków słowem wszystkich możliwych żywieniowych wykolejeńców. Koniec końców znowu kupiłam mleko sojowe o smaku czekoladowym, a Gio obiecał sprawdzić strony internetowe producentów suplementów diety czy żywności dla niemowlaków. Rezultat misji – w trakcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz