poniedziałek, 13 czerwca 2011

Dzień 10

Kolejny raz w tej historii coś się zaczyna, gdy coś innego musi się skończyć. Za kilka godzin Eva, dziewczyna przez którą i w ogromnej mierze dzieki której tutaj jestem, będzie ostatni machała mi na lotnisku. Po 392 dniach przyszedł jej czas pozegnania z Kazachstanem, do którego pewnie nie raz jeszcze przyjdzie jej tesknić, a może nawet i wrócić. Jutro o pierwszej po poludniu odprowadzę na stację kolejową Almaty 2 Sabinę, uśmiechnę się do niej na dowidzenia i wrócę zupełnie sama do zupełnie pustego mieszkania.

Nie, nie bedzie ani miło ani szczęśliwie, nie będzie z kim pomarudzić że znowu trzeba gotować obiad, ani pośmiac się tak z niczego. Bedzie pusto, tak pusto że aż głucho. Tak, rozumiem że one obie są podekscytowane, że cieszą się że wracają do domu, do mamy której nie widziały stanowczo za długo, do taty którego nie ściskały od wieków. a ja? Znów będę gapić się w ścianę, znów będę siedzieć godzinami wpatrzona w komputer z nadzieją, że ktoś napisze jakąś wiadomość. Będę czytać i oglądać filmy, albo nie czytać i nie oglądać i tylko liczyć dni aż wreszcie ze Szwajcarii przyleci Salta i zupełnie nowy rozdział będzie można uznać za rozpoczęty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz