niedziela, 12 czerwca 2011

Dzień 9

Robie dzisiaj zakupy sama, sama idę do sklepu. Na liście czytam kolejna pozycje "oliwa z oliwek", pakuje do koszyka rodzinne opakowanie humusu i rozglądam się za oliwami. Obok stoi żółty foliowy woreczek z ustnikiem, na żółtym nieprzeźroczystym tle narysowane oliwki, napisane 67%. Myslę sobie, moze mają w sklepie jedynie taka oliwe zmieszaną troche z olejem, trudno przeżyje do czasu kiedy nie znajde sklepu ze zdrową żywnościa i nie kupię świeżo wyciskanej.

Najmniejszy woreczek ląduje zatem obok wody mineralnej, kilku puszek z warzywami, platków kukurydzianych i reszty najbardziej potrzebnych rzeczy. Staram się jeszcze kupić kilka tubek z kosmetykami, uśmiecham się na widok polskiej Eveline czy Belli. Wciaż o ile artykuły higeniczne belli są opisane po polsku, angielsku i rosyjsku, na Eveline jedynie cyrylica. Co by nie wpakowac się w tarapaty z kremem przeciwzmarszczkowym wybieram Himalaye.

Wracam do mieszkania powolnym krokiem obładowana dwoma płóciennymi torbami. Na jednej dumnie widnieje logo Uniwersytetu Gdańskiego, druga prezentuje moje upodobanie do zdrowej żywności - innymi słowy cała ja. Oczywiście idę pieszo, bo zdrowiej. Otwierając drzwi przekręcam w dłoni breloczek z wegierska papryką. Zastanawiam się co teraz dzieje się w Budapeszcie? Jaka mają pogodę? Czy już się szykują do wyjścia w miasto w tę sobotnią, letnią noc?

Rozpakowuje torby, rozkładam rzeczy w lodówce i pytam Sabinę dlaczego w sklepach mają oliwę jedynie 67% i w takich dziwnych opakowaniach. Ona patrzy się na mnie dziwnie, po chwili prycha śmiechem.
Olu, to nie oliwa, kupilas majonez

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz