wtorek, 21 czerwca 2011

Dzień 13


Wraz ze zwiększeniem częstotliwości ruszania dupy z miejsca na miejsce, w znaczeniu, w miarę kiedy człowiek coraz częściej podróżuje i poznaje świat, gdy jego placak wypełnia się rozmaitością doświadczeń miedzyludzkich, poznawczych, emocjonalnych, światopoglądowych ect. Przeświadczenie o tym, że jest jeszcze coś co mogłoby ów człowieka zaskoczyć wyraźnie spada. 

Niestety, w całej swej doskonałosci,  w tej kwestii nie okazałam się być specjalnie inna. Przeżyłam Indie, Nepal, poczatek zamieszek w Grecji, myslałam ze wiele mnie już nie wyprowadzi z równowagi. A tu nagle, siedząc spokojnie przed monitorem komputera z nudów przeglądając stronę startową facebooka ...błysk, grzmot, pisk... to ja piszczalam. Na zegarku dopiero 18nasta, na podwórzu ciemno, niebo jeszcze przed chwilą bezchmurne stało się prawie czarne, jedynie błyski przecinały bezkres swoimi ostrymi jak brzytwa pociskami. Po chwili dane było słyszeć wybuchy grzmotów nieopodal. Almaty w swym kotle gór Tien Szan bylo w centrum burzy. Burzy silniejszej od jakiejkolwiek, którą przyszło mi dotychczas doświadczyć.  Wiało, padalo, grzmiło przez prawie godzine. Bogu dzięki wzięłam ze sobą latarkę. Bogu dzięki nie okazała się przydatna. 

Wciąz jeszcze było słychać grzmoty gdy wyszło już słońce, strumienie wody spływały spokojnie do rynsztoków i rowów przy większych, asfaltowych ulicach.  Ptaki zaczęły śpiewać jakby nigdy nic się nie stało, jakby tej godziny cyklonu po prostu nie było. Ludzie jak przed burzą tak i w trakcie siedzieli na tarasach i grali w karty. Tylko ja panikowałam, tylko ja przyszykowałam latarkę i miskę z wodą, na wszelki wypadek. Widać w tym roku jeszcze wiele rzeczy mnie zaskoczy, wytrącii z równowagii, zatraci homeostazę mojej europejskiej tożsamości, w oparciu o którą zbudowałam sobie co normalne, a co nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz