poniedziałek, 4 lipca 2011

Dzień 27

Jak w kazdy sobotni poranek obudziłam się z głową pełną planów. Weekend zaczął się na dobre, trzeba zwiedzać, sprzątac, zrobić zakupy, wybrać się na spacer, moze z kimś spotkać, może kogoś poznać, w końcu zostaje tu na rok, moze jakas znajomość poza służbowa by się przydała? Może gdzieś tu czeka na mnie bratnia dusza, może pośród stepów znajdzie się nic porozumienia między-kulturami, miedzy światami? Może biegnąc boso przes step znajdę wreszcie moje miejsce na świecie?

Swoja drogą bycie dwudziestojedno letnią niezamężną i nawet nie zaręczona kobietą w Kazachstanie jest co najmniej dziwne. Na porządku dziennym tutaj są pytania:
Jak się nazywasz?
Skąd jesteś?
Gdzie jest Twoj mąż?
Tlumaczenie, że brak chłopaka to jeszcze nie koniec swiata, nie należy tutaj do najłatwiejszych tematów konwersacji. Może to nie jest dla Kazachów aż taka abstakcja jak wegetarianizm, ale do normalności tego by raczej nie zaliczono. Każda porządna kazachska dziewczyna po tym jak kończy studia powinna wyjść prędko za mąż, oczywiście do tego czasu będąc dziewicą, i w ciągu roku urodzić dziecko. Wtedy, z dumą i niezależnie od wykształcenia, może wreszcie zostać domochażajką czyli tak zwaną kurą domową. 
Co oczywiście rozumiem i zupełnie akceptuje, w ich wydaniu, nie moim... tyle, że tutaj oni tolerują i rozumieją, ale w ich wydaniu, nie moim. Ot taki clash kulturowy, jeden z wielu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz