wtorek, 16 sierpnia 2011

Dzień 58


Tysiące kolorów w Kazachstanie może brzmieć nieco dziwnie, Tysiąc kolorów to bardziej w Indiach nie pośród stepów, jednak pozory myla. Kazachstan też może być kolorowy, szczególnie gdy patrzeć przyjdzie na ludzi. Mozaika twarzy na ulicach miasta przypomina mozaikę we wnętrzu meczetu pomiędzy Sayahatem a Zielonym Bazarem.

Wchodzimy do środka pełna kolorów grupą, cztery kobiety z czterech różnych światów. Hajar w hidżabie szczelnie zakrywającym jej śniadą twarz rodem z Singapuru, Jennifer w hustce, dzinsach i wyciągniętym tshircie wyglądała nie tyle na poważna Chinkę, ile na członka grupy rockowej na przedmieściach Szanghaju. Ala, po dwóch miesiącach w słońcu Talgaru bardziej wygląda na dziewczynę z południa Europy niż środkowo europejska dziewoje. No i ja, wciąż blada jak zawsze z włosami koloru blond,  z szalem na głowie, który jakby na złosć wciaż spada na ramiona odkrywając lica.

W meczecie obowiązują bardzo jasne zasady, zakryte mają być włosy, ramiona, nogi, twarz dla odmiany można odslonić, burek nosić nie trzeba. Oczywiście te zasady obowiązują panie, panowie chodzą w szortach, klapkach, bezrękawnikach, czymkolwiek. W kapeluszu, bądź nie, po prostu. Obchodzimy meczet dookoła by znaleźć odpowienie wejście, kobiety mogą wejść jedynie od tyłu, i przejść pokornie do specjalnie wydzielonej części. Ściagamy buty i boso stawiamy pierwsze kroki na dywanie meczetu.

W środku wita nas przestrzeń, skupienie, powaga sytuacji. Mówimy szeptem, a szept odbija się od ścian wypelnionych kaligrafią wzorów. Kilka zdjęć bez flesza, kilka przejść stopa za stopą, chwila refleksji siedząc po środku sali na podłodze. Wychodzimy. Tyle. Nie nie ma mistycznego ołtarza, nie ma obrazów świętych, nie ma nawet ławek. „Bóg przecież nie porzebuje obrazów” tłumaczy Hajar. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz